Historia jednej fotografii - Rekord w rytmie reggae
1. Historia jednej fotografii - Rekord w rytmie reggae
Finał setki na Igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 był ostatnią konkurencją tamtego wieczoru. Decyzję w jaki sposób go sfotografuję podjąłem cztery lata wcześniej w Atenach, ale sam pomysł przyszedł mi do głowy już na moich pierwszych igrzyskach w Sydney. Tam zaczyna się historia mojego zdjęcia finiszującego w Pekinie Usaina Bolta.
Aby wszystko było jasne, muszę opisać w jaki sposób olimpijska rywalizacja w biegach, rzutach i skokach jest udostępniona kilku setkom obsługującym zawody fotografów. Zacznijmy od trybun: wolno fotografować z trybun, z wolnych miejsc dla kibiców ale na finałach olimpijskich wolnych krzesełek brak. Nie wolno siadać ani stać w przejściach, nie wolno fotografować z miejsc przeznaczonych dla niepełnosprawnych. Nie wolno zasłaniać widzom, nie wolno właściwie niczego, a zdjęcia zrobić trzeba. W niektórych konkurencjach fotografowanie z trybun to właściwie jedyna możliwość. Trzeba liczyć na dobre serce lub gapiostwo wolontariuszy i robić swoje, czasem trafia się jednak na nadgorliwca i trzeba odpuścić.
Druga możliwość to fosa biegnąca wokół bieżni. Nie wszystko stamtąd widać, bywa tłoczno i ciasno. Trudno się też przemieszczać, a niemal ciągle trzeba zmieniać miejsce ponieważ na zawodach lekkoatletycznych wiele rzeczy dzieje się jednocześnie w różnych miejscach. Trzeba mieć wszystko zaplanowane i naprawdę orientować się, co się dzieje i kto jest ważny. Marzeniem oczywiście byłoby poruszanie się i fotografowanie na płycie stadionu, ale ta opcja jest zarezerwowana dla fotografów agencyjnych. Dla pozostałych jest możliwość czasowego wejścia, są kamizelki, ale jest też lista oczekujących i limit czasu, więc trudno to zgrać z harmonogramem zawodów. Ja zwykle rezygnuję.
Kolejną możliwością jest wielka trybuna dla fotografów umiejscowiona na wprost mety, ma wiele poziomów, nawet podczas spektakularnych finałów biegowych łatwo na niej znaleźć miejsce.
Tam też trafiłem w 2000 roku przed finałem stumetrówki. Miejsca na niższych poziomach były już pozajmowane. Stanąłem wyżej, sfotografowałem finisz i radość zwycięzcy, obejrzałem potem zdjęcia i uświadomiłem sobie że identyczne, nie zachwycające ujęcia ma ok. 300 fotografów. Postanowiłem sobie, nigdy więcej.
Na finał 200 m planowałem wymyślić coś innego. Kręciłem się po stadionie szukając jakiegoś fajnego miejsca. Około pół godziny przed biegiem trafiłem do fosy biegnącej wzdłuż finiszowej prostej. Czemu nie zrobić tego po prostu z boku? – pomyślałem.
Miejsce było zaciszne, mimo stadionowej wrzawy było tu jakoś przytulnie, nie tłoczno i widok z tego miejsca też był nietypowy. Było tam już dwóch siwowłosych fotografów, jeden z Hasselbadem i drugi z ustawionym na statywie skrzynkowym Linhofem. No to jestem u siebie – pomyślałem.
Zacząłem przygotowywać się do zdjęć. Z boku samej linii mety nie można było podejść. Stały tam kamery i wszystkie urządzenia związane z fotokomórką i pomiarem czasu. Mogłem jedynie stać tam, gdzie zaczynały się namalowane na bieżni kraty przed metą. Fajne było to, że znajdowałem się właściwie na poziomie tartanu. Przede mną bezpośrednio były jeszcze tory z jeżdżącą wzdłuż bieżni kamerą. Ona mogła zasłonić biegaczy ale postanowiłem zaryzykować. Podbiłem jeszcze stawkę ryzyka decydując się na zdjęcie na długim czasie, tak aby poprowadzić biegaczy i rozmyć tło. Sfotografowałem z tamtego miejsca jeszcze finały sztafety 4×100 m i biegu na 200 metrów sprawdzając różne rzeczy i zbierając doświadczenia. Postanowiłem w ten sposób sfotografować finał setki na następnych Igrzyskach.
Pomysł udało się zrealizować w Atenach. Przy mecie wszystko było zorganizowane jak cztery lata wcześniej, przed moim nosem także miała przejechać kamera, której boją się wszyscy fotoreporterzy i z powodu której niewielu w to miejsce zagląda, ale ja już wiedziałem, że jeździ ona nieco przed stawką i po jej przejeździe ma się przez ułamek sekundy czysty widok z boku na dopadających finiszowych metrów sprinterów. Powstało wtedy zdjęcie z finiszującym na pierwszym miejscu Justinem Gatlinem.
Gdy cztery lata później nadeszła pora finału 100 metrów na Igrzyskach w Pekinie w 2008 roku, wiedziałem już co robić. Sporo przed biegiem zszedłem do znanego sobie miejsca. Znów poczułem tę przyjemność bycia w miejscu zacisznym i wyjątkowym na wypełnionym po brzegi ludźmi stadionie. Sfotografowałem sobie na pamiątkę trzeszczącą w szwach pełniutką fotoreporterską trybunę za metą. Jak dobrze, że mnie tam nie ma – pomyślałem. Aparat przestawiłam w tryb manualny. Założyłem zooma Canon EF 70–200 mm f/2.8L IS USM ustawiłem w Canonie EOS-1D Mark III czas 1/50 s, zakręciłem przysłonę na f/20 i metodą prób dobrałem do tych parametrów wartość ISO.
Canon EOS-1D Mark III |
Canon EF 70–200 mm f/2.8L IS USM |
Fot. Kuba Atys Aparat: Canon EOS-1D Mark III Obiektyw: Canon EF 70–200 mm f/2.8L IS USM Parametry ekspozycji: Tryb manualny, f/20, 1/50 s, ISO 2500, 78 mm |
Jamajczyk szybko stał się najbardziej rozpoznawalnym lekkoatletą na świecie i bohaterem wielu moich fotografii. Zdobył w Pekinie jeszcze dwa złote medale, a w 2012 roku na Igrzyskach w Londynie kolejne trzy.
Artykuł jest sponsorowany przez firmę Canon Polska.
O autorzeKuba Atys – ur. 1964, absolwent warszawskiej AWF. Fotoreporter Gazety Wyborczej od 1991 roku. Obecnie współpracownik. Specjalizuje się w prasowej fotografii sportowej. Obsługiwał dla Gazety m.in. czterokrotnie letnie Igrzyska Olimpijskie i czterokrotnie zimowe. Fotografował także na turniejach finałowych piłkarskich MŚ i ME. Dokumentował zdobycie medali MŚ i ME polskich siatkarzy i szczypiornistów, a także wiele zawodów Pucharu Świata z udziałem Adama Małysza, Kamila Stocha i Justyny Kowalczyk.Otrzymał pierwszą nagrodę Grand Press Foto w kategorii Sport w 2011 roku i trzecią w 2007, w kategorii wydarzenia. Autor albumów fotograficznych „Historia srebra” i „Historia złota” dokumentujących zdobycie przez polskich siatkarzy medali MŚ. Od 2013 uczestniczy w prestiżowym Canon Ambassador Programme. |