Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie, a także do prawidłowego działania i wygodniejszej obsługi. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Partnerzy mogą połączyć te informacje z innymi danymi otrzymanymi od Ciebie lub uzyskanymi podczas korzystania z ich usług i innych witryn.
Masz możliwość zmiany preferencji dotyczących ciasteczek w swojej przeglądarce internetowej. Jeśli więc nie wyrażasz zgody na zapisywanie przez nas plików cookies w twoim urządzeniu zmień ustawienia swojej przeglądarki, lub opuść naszą witrynę.
Jeżeli nie zmienisz tych ustawień i będziesz nadal korzystał z naszej witryny, będziemy przetwarzać Twoje dane zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W dokumencie tym znajdziesz też więcej informacji na temat ustawień przeglądarki i sposobu przetwarzania twoich danych przez naszych partnerów społecznościowych, reklamowych i analitycznych.
Zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies możesz cofnąć w dowolnym momencie.
Mimo tego, iż Canon zaprezentował już dwa pełnoklatkowe bezlusterkowce, nie wyróżniały się one specjalnie na tle konkurencji. Szczególnie w przypadku pierwszego EOS-a R można było poczuć pewien niedosyt. Aparat ten, mimo iż zrobił ogólnie dobre wrażenie, to jednak nie nadawał się na prawdziwego flagowca, który mógłby szybko rozpopularyzować nowy system. Zupełnie inne wrażenie odnieśliśmy po premierze dwóch nowych modeli, mianowicie R5 i R6. Porównanie specyfikacji wszystkich czterech pełnoklatkowych bezlusterkowców Canona można znaleźć pod tym linkiem.
Oba bezlusterkowce, choć zewnętrznie podobne, przeznaczone są dla różnych grup odbiorców: R5 dla profesjonalistów, natomiast R6 dla entuzjastów i osób półprofesjonalnie zajmujących się fotografią i filmowaniem. Oba wyposażono w stabilizowane sensory (5-kierunkowa redukcja drgań), przy czym najlepsze efekty uzyskamy oczywiście przy współpracy systemu IS matrycy oraz obiektywu. Deklarowana skuteczność sięga nawet 8 EV i tyczy się nawet sytuacji, gdy podepniemy obiektyw bez stabilizacji.
Podstawowe parametry sensorów różnią się znacząco, bowiem w R5 mamy 45-megapikselowy układ, natomiast w R6 – 20-megapikselowy. Ten pierwszy to zupełnie nowa konstrukcja, opracowana na potrzeby aktualnego flagowca. Drugi natomiast to matryca znana już z EOS-a 1D X Mark III, zaadaptowana na potrzeby systemu bezlusterkowego. Nie wiemy niestety, na czym konkretnie polega owa adaptacja, ale może tu chodzić np. o zmodyfikowany układ mikrosoczewek. Oba mają natomiast znaną z EOS-a R funkcję zamykania migawki po zdjęciu obiektywu, w celu ochrony sensora przed kurzem.
Charakterystyczną cechą R5 jest natomiast obsługa znanego już np. z 5D Mark IV systemu Dual Pixel RAW, pozwalającego wprowadzać pewne modyfikacje do już wykonanych zdjęć. W nowym aparacie wprowadzono funkcję „Portrait re-lighting”, umożliwiającą lekką zmianę oświetlenia zdjęć portretowych.
Kolejny ciekawy aspekt obu EOS-ów to system autofokusa Dual Pixel CMOS AF II. Interesujące jest w nim to, że aktywna strefa obejmuje 100% pokrycie kadru – w trybach automatycznego wyboru pola oraz śledzenia (także twarzy i oka). Jeśli zdecydujemy się na manualny wybór pól lub wielkostrefowy AF, zakres w pionie spada do 90%, co jest i tak bardzo dobrym wynikiem. Liczba wybieralnych pól nie jest identyczna w obu aparatach i wynosi 5940 w R5 (4500 w trybie filmowania), natomiast w R6 – 6072 (4968 w wideo). Ten ostatni może się także pochwalić czułością AF na poziomie −6.5 EV (f/1.2, centralny punkt AF), która w R5 też robi wrażenie – jest bowiem równa −6 EV.
Warte podkreślenia jest to, że oba systemy AF korzystają z algorytmów głębokiego uczenia. Dzięki temu możliwe jest rozpoznawanie i śledzenie zarówno ludzi, jak i zwierząt (koty, psy i ptaki). Detekcja obejmuje postaci, twarze i oczy. Na podstawie pierwszych prób podczas prezentacji możemy śmiało przyznać, że autofocus działa wyśmienicie. Wykrywanie twarzy i oczu odbywa się naprawdę bardzo szybko i pewnie. Widać też, że system bez problemu znajduje postaci ludzkie i zaznacza głowę, nawet wtedy, gdy osoba odwróci się od nas. Wszystko wskazuje na to, że potencjał uczenia maszynowego został należycie wykorzystany. Oczywiście na dokładniejsze testy przyjdzie czas, gdy testowe egzemplarze trafią na dłużej do naszej redakcji.
Śledzący AF dostępny jest zarówno przy migawce mechanicznej (do 12 kl/s), jak i elektronicznej (20 kl/s). Osiągnięcie maksymalnych wartości jest jednak uzależnione od kilku czynników, takich jak: model obiektywu, czy stopień naładowania akumulatora. Przykładowo, gdy poziom ogniwa spadnie poniżej 40%, migawka mechaniczna pozwoli fotografować w tempie 9 kl/s.
W obu EOS-ach zastosowano procesory DIGIC X, znane już z flagowej lustrzanki 1D X Mark III. Do pracy aparatów nie można mieć zastrzeżeń, bowiem działały szybko i bezproblemowo.
Oba aparaty są wizualnie do siebie podobne. W rzeczywistości różnice są większe, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Bardziej zaawansowany R5 konstrukcyjnie przypomina 5D Mark IV. Mamy zatem do czynienia z w pełni magnezowym korpusem, solidnie wykonanym i uszczelnionym. Jego jakości nie można czegokolwiek zarzucić. Ponadto dobrze leży w ręce dzięki dobrze wyprofilowanej rękojeści oraz przyczepnej gumowej okleinie.
R6 z kolei zbliżony jest budową do lustrzanki EOS 6D Mark II. Oznacza to, że szkielet wykonano częściowo z aluminium, a częściowo z poliwęglanu. W jego przypadku także nie możemy narzekać na jakość wykonania, choć R5 sprawia ogólnie nieco lepsze wrażenie. R6 także dobrze wypada pod względem ergonomii.
Rzut oka na górną ściankę zdradza, który z EOS-ów trzymamy. W R5 (widocznym po prawej) widzimy dodatkowy monochromatyczny wyświetlacz (znany z EOS-a R). W R6 w miejscu ekranu mamy klasyczne koło trybów pracy aparatu. W modelu R5 zastąpiono je przyciskiem MODE (także znanym z EOS-a R). Reszta elementów, takich jak kółka nastawcze, włącznik, czy spust migawki i guzik wideo, zlokalizowano w podobnych miejscach.
Tylne panele obu nowych EOS-ów są bardzo do siebie podobne, a zestaw elementów sterujących jest typowy dla zaawansowanych aparatów Canona. Warto zwrócić uwagę na charakterystyczne obrotowe koła nastawcze, a także dżojstiki do wyboru pól AF. Obu tych manipulatorów zabrakło w poprzednich bezlusterkowcach systemu EOS R, a ich obecność w nowych bez wątpienia kwalifikujemy do zalet.
Zarówno R5 jak i R6 mają podwójne sloty kart pamięci. Bardziej zaawansowany model obsługuje karty CFExpress oraz SD (UHS-II), R6 natomiast wyłącznie SD (także UHS-II).
Jeśli chodzi o porty komunikacyjne, oba aparaty oferują:
Wyjście HDMI micro (typ D, zgodne z HDMI-CEC),
Wejście mikrofonu zewnętrznego / wejście audio (mini-jack stereo),
Wejście słuchawkowe (mini-jack stereo),
Złącze zdalnego wyzwalania: N3 w R5 i mini-jack w R6,
USB C.
W R5 znajdziemy jeszcze ponadto złącze synchro PC oraz gwint do przykręcenia uchwytu, blokującego kable w portach (ukłon głównie w stronę filmowców).
Wraz z premierą R5 i R6 Canon wprowadził nowy akumulator – LP-E6NH – o 14% większej od poprzednika (oznaczenie bez litery „H”) wydajności. Ta jednak generalnie nie zachwyca. Biorąc pod uwagę najmniej korzystne warunki, tj korzystanie z wizjerów przy odświeżaniu 120 kl/s, w pełni naładowany akumulator w R5 i R6 pozwoli na wykonanie odpowiednio 220 i 250 zdjęć. Nie jest to imponujący wynik, zaopatrzenie się w kilka dodatkowych akumulatorów będzie w zasadzie koniecznością. Można też używać starszych akumulatorów LP-E6N, znanych z wielu poprzednich modeli lustrzanek Canona oraz bezlusterkowca EOS R, choć ze względu na ich mniejszą pojemność musimy się oczywiście liczyć z jeszcze nieco gorszą wydajnością.
Pojawił się także nowy uchwyt do zdjęć pionowych (BG-R10), kompatybilny z obydwoma nowymi bezlusterkowcami. Do tego zaprezentowano jeszcze bezprzewodowy transmiter WFT-R10B, również pełniący funkcję „gripa”, różni się jednak funkcjonalnością. Po pierwsze przeznaczony jest tylko do modelu R5, a po drugie, mimo wykorzystywania dwóch akumulatorów, tylko jeden zasila aparat. Drugi stanowi źródło energii dla samego transmitera.
Zarówno ekran, jak i wizjer to elementy odróżniające od siebie oba EOS-y. W R5 mamy 3.15-calowy LCD o rozdzielczości 2.1 miliona punktów, natomiast w R6 3-calowy z 1.62-milionowy. Prawdę mówiąc oba spisują się znakomicie i wyświetlają obraz dobrej jakości. Trudno mówić o zauważalnej różnicy między nimi. System zmiany położenia to standardowo stosowany przez Canona obrotowy przegub, dający bardzo szerokie pole manewru. To bardzo praktycznie rozwiązanie dla filmowców i fotografów.
Wizjer w R5 oferuje aż 5.69 miliona punktów i duże powiększenie 0.76x. Pierwsze wrażenie jest naprawdę wyśmienite – można powiedzieć, że granica pomiędzy celownikami elektronicznymi i optycznymi rzeczywiście się powoli zaciera. Niestety, tylko w dobrym oświetleniu, bowiem w pomieszczeniu (niezbyt zresztą ciemnym) można dostrzec smużenie. Podobnie sprawa wygląda z wizjerem w R6 – mimo skromniejszej rozdzielczości (3.69 miliona punktów), jakość wyświetlania jest nadal bardzo dobra, głównie jednak w ciągu dnia. Powiększenie obrazu – identyczne jak w R5 – zapewnia komfortowe kadrowanie. Z zaprezentowanymi nowościami przyszło nam spędzić niewiele czasu, dlatego nie możemy póki co stwierdzić szczególnego zysku z włączenia odświeżania 120 kl/s w którymkolwiek z aparatów.
Interfejs użytkownika wyraźnie przypomina ten ze starszych EOS-ów. To dotyczy zarówno widoku w live view, jak i menu aparatu.
Swoistą wisienką na torcie w R5 jest możliwość filmowania w rozdzielczości 8K. Tym aspektem nowy EOS wyprzedza wyraźnie konkurencję, widać także ogromny przeskok względem np. EOS-a R. Pierwszy bezlusterkowiec systemu RF oferował 4K z przycięciem obrazu, w R5 mamy natomiast 8K (8192×4320 pikseli, DCI 17:9) 30p przy pełnej szerokości sensora, w dodatku w formacie RAW (12-bit) i w 10-bit 4:2:2 H.265 (w profilu Canon Log lub HDR PQ). W 4K z kolei zapis jest możliwy nawet w 120 kl/s. Wart odnotowania jest fakt, że zapis w 8K może się odbyć wyłącznie na karcie pamięci CFExpress. Wyjście HDMI zapewnia sygnał „tylko” do 4K. Powyższe wartości rodzą od razu pytania o czas nagrywania ograniczany temperaturą urządzenia. Canon podaje, że w 23 stopniach Celsjusza możemy nagrać 20 min materiału w 8K lub 15 min w 4K 120 kl/s. Ciekawi nas, czy firma rozważała zainstalowanie systemu wymuszonego chłodzenia, tak jak w Panasoniku S1H.
R6 pod tym względem wypada nieco skromniej, maksymalna rozdzielczości wideo to „tylko 4K” (60p). Mamy też do czynienia z ograniczeniem kąta widzenia, bardzo niewielkim na szczęście – 1.07x. Rejestrowany obraz ma rozdzielczość 5.1K, a następnie jest skalowany (oversampling) do 4K. Tutaj także mamy do dyspozycji Canon-Log, a obraz zapisywany jest w 8-bitach H.264 lub 10-bitach (YCbCr 4:2:2 H.265).
W nowoczesnych bezlusterkowcach nie mogło oczywiście zabraknąć modułów komunikacji bezprzewodowej. Te jednak nieco się od siebie różnią. R5 obsługuje bowiem zarówno częstotliwość 5 GHz, jak i 2.4 GHz, natomiast R6 tylko tę niższą. Oba pozwalają za to na łączność ze smartfonami oraz serwerami FTP. Użytkownicy aparatów w studio docenią tethering – przez Wi-Fi oraz złącze USB. Jeśli potrzebne okaże się złącze RJ45 – pozostaje zakup wspomnianego już transmitera WFT-R10B (tylko dla R5).
Podsumowanie kilku chwil spędzonych z oba nowymi „R-kami” nie może być inne niż pozytywne. Bardzo podobały nam się nowo zaprezentowane Canony, widać bardzo wyraźny progres systemu RF. O ile z poprzednimi bezlusterkowcami – R i RP – Canon był tak naprawdę krok za konkurencją, to w przypadku R5 i R6 jest o krok przed nią. Nie chodzi jedynie o nagrywanie wideo 8K w R5, ale także o rewelacyjnie zapowiadający się autofocus.
Nikt zapewne nie liczył, że będzie tanio, niemniej entuzjazm studzą nieco ceny opisywanych nowości. R5 ma bowiem kosztować 20650 zł, a R6 – 12390 zł. Aktualne realia rynkowe są jednak takie, a nie inne. Można mieć jedynie nadzieję, że sprzęt spełni faktycznie pokładane w nim oczekiwania.
Na koniec zapraszamy jeszcze do obejrzenia galerii zdjęć przykładowych, wykonanych finalną wersją EOS-a R6.
Wygląda na to, że korzystasz z oprogramowania blokującego wyświetlanie reklam.
Optyczne.pl jest serwisem utrzymującym się dzięki wyświetlaniu reklam. Przychody z reklam pozwalają nam na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem serwerów, opłaceniem osób pracujących w redakcji, a także na zakup sprzętu komputerowego i wyposażenie studio, w którym prowadzimy testy.
Będziemy wdzięczni, jeśli dodasz stronę Optyczne.pl do wyjątków w filtrze blokującym reklamy.