Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie, a także do prawidłowego działania i wygodniejszej obsługi. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Partnerzy mogą połączyć te informacje z innymi danymi otrzymanymi od Ciebie lub uzyskanymi podczas korzystania z ich usług i innych witryn.
Masz możliwość zmiany preferencji dotyczących ciasteczek w swojej przeglądarce internetowej. Jeśli więc nie wyrażasz zgody na zapisywanie przez nas plików cookies w twoim urządzeniu zmień ustawienia swojej przeglądarki, lub opuść naszą witrynę.
Jeżeli nie zmienisz tych ustawień i będziesz nadal korzystał z naszej witryny, będziemy przetwarzać Twoje dane zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W dokumencie tym znajdziesz też więcej informacji na temat ustawień przeglądarki i sposobu przetwarzania twoich danych przez naszych partnerów społecznościowych, reklamowych i analitycznych.
Zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies możesz cofnąć w dowolnym momencie.
Fotografię najbardziej lubię oglądać na papierze. Dziś, kiedy do pamięci komputerów co sekundę trafiają zdjęcia w ilości, o której świat nie słyszał przez wcześniejsze dziesięciolecia, obraz który pojawia się wyłącznie na ekranie komputera, tabletu czy telewizora wydaje mi się być z jednej strony zbyt ulotny, z drugiej zbyt pospolity. Dlatego lubię odwiedzać wystawy i oglądać fotografie przeniesione na papier. Swoje ulubione zdjęcia też zawsze drukuję.
O tym, jak trudno jest zrobić dobre zdjęcie wie wielu amatorów fotografii. O tym, że jeszcze trudniej jest je wydrukować, przekonałem się rok temu na własnej skórze. Razem z Marzeną Hmielewicz prowadzimy fotograficzny kolektyw Adventure Pictures. To, co najbardziej cenimy w fotografii to przygoda. Poruszamy się na styku mocnej historii i ważnych bohaterów, a wszystko to w scenerii wyczynu – eksploracyjnej, naukowej, sportowej. Każda przygoda ma w sobie coś z odkrywania nowych, dotąd niezbadanych przez nas terytoriów – i tych fizycznych, i tych fotograficznych. Dzięki temu połączeniu zmysłów i doświadczeń, w naszych głowach zrodził się pomysł na wystawę, w której na różnych poziomach będziemy eksplorować nowe terytoria. Wynikało to także po części z naszej głębokiej niezgody na coraz częstsze traktowanie fotografii jako „pstrykania słit foci na fejsa”. Chcieliśmy pokazać, że miejsce fotografii jest wśród sztuk, szukaliśmy zbliżenia do malarstwa. Wybraliśmy więc z naszych zdjęć te, które nawiązywały do różnych stylów malarskich – od impresjonizmu, po japońską kaligrafię. Tytuł wystawy „Terytoria” nasunął się wtedy właściwie sam.
Kłopoty zaczęły się, kiedy chcieliśmy wydrukować zdjęcia w odpowiedniej jakości. Nasza domowa, ośmiokolorowa drukarka nie podołała tak wymagającemu wyzwaniu, choćby przez ograniczony do A3+ format wydruku czy niemożność druku na płótnie. W końcu udało się znaleźć pracownię, która podjęła się tego zadania. Po kilku dniach pojechaliśmy obejrzeć próbne wydruki.
– A gdzie jest czerwony? – zapytałem, gdy tylko pracownik wręczył mi płachtę.
– A wie pan, nam ten czerwony kolor to zawsze słabo wychodzi – odparł pracownik.
– Musi pan podciągnąć go sztucznie w Photoshopie, wtedy będzie normalnie wyglądał na płótnie.
Tak też zrobiłem. Na kolejnych wydrukach brakowało koloru pomarańczowego.
– A wie pan, bo ten pomarańcz nam jakoś tak kiepsko wychodzi… – usłyszałem raz jeszcze to samo tłumaczenie.
Po edycji komputerowej zdjęcie wyglądało na ekranie jak karykatura. Wtedy zrozumiałem, że ta współpraca nie ma sensu.
Pożegnałem się, odwróciłem na pięcie i z plikami na pendrive pojechałem do siedziby Canon. Nie oczekując wielkiego przełomu, puściłem próbny wydruk zdjęcia na ploterze imagePROGRAF iPF8400. Rezultat okazał się rewelacyjny. Kolory były mocne i wyraziste, wszystkie szczegóły dobrze zreprodukowane – zdjęcie po prostu „od pierwszego strzału” wyglądało dokładnie tak, jak chciałem. Po tygodniach prób wydruku jednego zdjęcia w różnych miejscach i na różnych maszynach, na jednym urządzeniu Canon wyprodukowaliśmy całą wystawę zaledwie w ciągu kilkunastu godzin. Dzięki temu wydruki mogły pojechać wprost do naciągnięcia na blejtram i oprawy. Wernisaż udał się wspaniale, a wystawa w czasie pierwszych kilku miesięcy pokazywana była w czterech stołecznych galeriach - Art Pistols, Agora, Coffee Karma i Cytadela.
Decyzja była prosta – wkrótce ploter Canon imagePROGRAF stanął w naszej pracowni. Wybraliśmy model iPF6450 drukujący 12 kolorami z roli lub z arkusza na papierach i płótnach o szerokości do 61 cm. Posiadając tak profesjonalne urządzenie, postanowiłem poeksperymentować z podłożami. Wybór padł na zdjęcia wykonane podczas wyprawy „Fotomisja” Optyczne.pl, na której prowadziłem warsztaty. Zamiast Canon Waterproof Canvas 320g/m2, który tak wyśmienicie sprawdził się podczas drukowania „Terytoriów”, sięgnąłem po kilka innych: Canon Matt Coated Paper 120g/m2, Canon Glossy Canvas 340 g/m2, oraz dwa podłoża ze stajni Océ: Instant Dry Photo 190g/m2 oraz gruby i mocny Portfolio Rag 300g/m2. Wybrałem dwa ulubione zdjęcia i wydrukowałem je na każdym z tych papierów. Zarówno odwzorowanie kolorów, jak i rysunek wyszły znakomicie, a każde z mediów wydobywało na pierwszy plan inne cechy fotografii. Choć na pierwszy rzut oka najbardziej efektowne wydają się być zdjęcia drukowane na papierze błyszczącym – aż mienią się kolorami! – najbardziej do serca przypadły mi wydruki na macie. Matowy rodzaj podłoża ma dla mnie dwie ogromne zalety: po pierwsze wydruki można oglądać w różnym oświetleniu i dzięki temu, że się nie błyszczą, prawie zawsze wyglądają dobrze. Po drugie – zdjęcia na matowych papierach najbardziej lubią kolekcjonerzy, a fotografia kolekcjonerska jest w ostatnim czasie bardzo dobrze rozwijającą się działką rynku sztuki. Moda na kolekcjonowanie fotografii w Polsce dopiero kiełkuje, jednak pojedyncze odbitki na światowych aukcjach osiągają niekiedy ceny przekraczające kilkadziesiąt tysięcy złotych! Te zmiany rynkowe to nieuchronny znak naszych czasów – tak trudnych dla prasy drukowanej, która do tej pory była podstawowym źródłem dochodów profesjonalnych fotografów. Nawet jeśli przyjmiemy, że przeciętna cena rynkowa za jedną fotografię waha się w granicach 2 tysięcy złotych, wydaje się być to kuszącym źródłem dochodu dla fotografa. Dlatego mając w swojej pracowni własny ploter, mogę nie tylko wydrukować dokładnie to, co chcę i to czego chce klient, ale przede wszystkim mogę zrobić to dużo niższym kosztem – nie wspominając już o sprawdzonej jakości wydruków tworzonych własnym sumptem (przywołując przygody z pierwszą przymiarką do wystawy „Terytoria”).
Kiedy kilka lat temu pojechałem na stypendium fundacji Knighta do Cambridge w stanie Massachusetts, poznałem wyśmienitego fotografa Gary'ego (nomen omen!) Knighta. Podczas jednej z wielu rozmów, ten wielokrotnie nagradzany w najbardziej prestiżowych konkursach na całym świecie dziennikarz i artysta w jednej osobie, powiedział mi bardzo ciekawą rzecz: „Wiesz, świat i media zmieniają się teraz tak szybko, że jeśli chce się nadążyć, trzeba bardzo szybko biec”. „Najlepiej uciekać do przodu i go wyprzedzać” – odparłem. I dla mnie osobiście inwestycja czasu i środków we własny ploter firmy Canon była właśnie takim ruchem naprzód. Polecam.
O autorze
Marcin JAMKOWSKI (AdventurePictures.eu)
Jest ambasadorem marki w ramach programu Canon Explorers. Z wykształcenia chemik, z zawodu reporter, fotograf i filmowiec. Były redaktor naczelny magazynu National Geographic Polska.
Artykuł jest sponsorowany przez firmę Canon Polska
Wygląda na to, że korzystasz z oprogramowania blokującego wyświetlanie reklam.
Optyczne.pl jest serwisem utrzymującym się dzięki wyświetlaniu reklam. Przychody z reklam pozwalają nam na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem serwerów, opłaceniem osób pracujących w redakcji, a także na zakup sprzętu komputerowego i wyposażenie studio, w którym prowadzimy testy.
Będziemy wdzięczni, jeśli dodasz stronę Optyczne.pl do wyjątków w filtrze blokującym reklamy.