Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie, a także do prawidłowego działania i wygodniejszej obsługi. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Partnerzy mogą połączyć te informacje z innymi danymi otrzymanymi od Ciebie lub uzyskanymi podczas korzystania z ich usług i innych witryn.
Masz możliwość zmiany preferencji dotyczących ciasteczek w swojej przeglądarce internetowej. Jeśli więc nie wyrażasz zgody na zapisywanie przez nas plików cookies w twoim urządzeniu zmień ustawienia swojej przeglądarki, lub opuść naszą witrynę.
Jeżeli nie zmienisz tych ustawień i będziesz nadal korzystał z naszej witryny, będziemy przetwarzać Twoje dane zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W dokumencie tym znajdziesz też więcej informacji na temat ustawień przeglądarki i sposobu przetwarzania twoich danych przez naszych partnerów społecznościowych, reklamowych i analitycznych.
Zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies możesz cofnąć w dowolnym momencie.
Wydawnictwo i księgarnia internetowa Helion poinformowała o wprowadzeniu do sprzedaży książki Ralpha Clevengera pt. „Bezkrwawe łowy. Fotografia przyrodnicza okiem Ralpha Clevengera”. W tym bogato ilustrowanym kolorowymi zdjęciami wydawnictwie znajdziecie szeroki zakres wiedzy dotyczącej praktycznych oraz teoretycznych aspektów fotografowania przyrody.
Zapewne - ale wydawca ukradł tytuł Włodzimierzowi Puchalskiemu, który w 1951 roku wydał książkę pt. "Bezkrwawe łowy" i był pierwszym, który fotografowanie przyrody określił "bezkrwawymi łowami". Tak to wydawcy okradają polskich twórców dla łatwego zysku. Dodanie podtytułu wydawcy nie usprawiedliwia - raczej wskazuje, że kradł z premedytacją, bo przed ograniczeniami, wynikającymi z prawa autorskiego "osłania" się podtytułem. Owszem, być może od 1951 roku "Bezkrwawe łowy" stały się tzw. tytułem słownikowym, ale to wydawcy nie usprawiedliwia. Wciąż wciska się nam - niekiedy i owszem, cenne - publikacje zagranicznych autorów, ale najczęściej ze szkodą dla autorów polskich i dla ich - często pionierskiego wobec dokonań świata - dorobku. Nawet jeśli wydawca zamieścił w tej książce informację o autorze określenia "bezkrwawe łowy", to wykorzystując to okreslenie jako tytuł, postąpił nieetycznie.
W chwili obecnej określenie to jest związkiem frazeologicznym utrwalonym w języku. Jeśli wydawca faktycznie podał jego etymologię to należy takie działanie tylko pochwalić. Niby jaką szkodę wyrządza tu wydawca, skoro dla przeciętnego użytkownika języka nie ma żadnego związku między W. Puchalskim a tą książką i raczej mało prawdopodobne jest, żeby ktoś się pomylił? Jak widzisz książkę 'Photoshop Biblia' to uważasz, że ktoś obraża twoje uczucia religijne?
Panowie , bez przesady ! Znam cały polskojęzyczny dorobek W. Puchalskiego i jeśli trafiam na pozycję o takim samym tytule jak któraś z książek Puchalskiego to sięgam po nią z ciekawości , żeby porównać z pierwowzorem i dobrze na tym wychodzę bo zazwyczaj dowiaduję się czegoś nowego . Dla mnie zawartość książki jest ważniejsza niz jej tytuł...
Widać wyraźnie ze wydawca podchwycił tytuł od W.Puchalskiego. Jeśli tylko podał skąd wziął się termin (bezkrwawe łowy) to żadnych zastrzeżeń nie mam. Popieram wypowiedz (tatar59) zawsze czegoś nowego można się nauczyć. Aha nasza wersja językowa jest lepsza od oryginalu bo wspomina o W. Puchalskim,a angielskojęzyczna wersja tytułu to porostu fotografia natury.
Bezkrwawe łowy jest przyjętym od lat określeniem fotografii przyrodniczej. Użycie takiego tytułu jest po prostu czytelną informacją o tym czego książka dotyczy. Mówienie o tym że jest to kradzież, w stylu jakim pisze Jerzy Suchanek jest poważnym nadużyciem. Włodzimierz Puchalski jeśli wymyślił to określenie - to nie stracił przez użycie tego tytułu w tej książce nawet złotówki. Wręcz przeciwnie - staje się jeszcze bardziej legendarnym fotografem który stworzył wyrażenie slangowe które przyjmie się na wieki...
Kradzieżą było by, gdyby opatentował tą nazwę / frazę, ale było by to nadużycie prawa patentowego. Tak jak by zakazać innym niż rzeczpospolita (która pierwsza użyła) określenia "moherowy beret" .
Jak by podejść w kwestii patentowej do takich spraw... to by język przestał się rozwijać... więc ludzie, trochę luzu.
Zapewne moje określenie, że wydawca "ukradł" tytuł można uznać za zbyt daleko idące. Nawet jeśli prawo (autorskie) na taką "pożyczkę" pozwala, wydawca postąpił co najmniej niesmacznie. Oczywiście, na coś takiego, jak dobre obyczaje już dawno większość ludzi, nawet tych z cenzusem wyższego wykształcenia, zupełnie nie zważa. Nie ja popełniam nadużycie wytykając wydawcy rzecz co najmniej brzydką. To wydawca popełnił nadużycie. To, że - jak sugeruje Rudydb9 - wspomina o Włodzimierzu Puchalskim - nie usprawiedliwia go według mnie. Czym innym jest posługiwanie się jakimś określeniem "w mowie i piśmie", czym innym wybranie go na tytuł książki innego autora niż autor tego określenia i co najwazniejsze autor książki pod takimże tytułem, wydanym w 1951 r. Poza tym - spróbujcie opublikować książkę np. pt. "Harry Potter etc." - do dziesiątego pokolenia będziecie spłacać odszkodowanie dla właścicieli praw autorskich (nie patentowych!) pierwowzoru. Anglosasi potrafią bronić swego dorobku wręcz zażarcie, chyba tylko w Polsce tak lekcewazy się własność intelektualną. Proponuję koledze Cyberantowi, by przekonał się, jak skuteczny wobec anglosaskich właścicieli praw autorskich jest kolegi argument: "więc ludzie, trochę luzu". I podkreślam - w przyp[adku książki Puchalskiego nie chodzi tu już zapewne o prawa autorskie materialne, ale o tzw. prawa autorskie honorowe (niematerialne). A język, kolego Cyberant, własnie wtedy się nie rozwija, gdy idzie na łatwiznę, korzysta z gotowych określeń. Puchalski język rozwinął, ukuł nowe określenie. Stało się ono własnością języka (języków), ale na pewno nie wydawnictwa i innego autora, stąd uważam użycie przez nich tytułu książki Puchalskiego za działanie co najmniej niegodne, bo skutkuje przypisywaniem autorstwa określenia komuś innemu.
"tzw. prawa autorskie honorowe (niematerialne)" takie coś nie istnieje. są autorskie prawa osobiste, art. 16, a te nic nie mówią o wykorzystaniu związku wyrazowego będącego tytułem jednego utworu w innym utworze w tytule.
"użycie przez nich tytułu książki Puchalskiego za działanie co najmniej niegodne, bo skutkuje przypisywaniem autorstwa określenia komuś innemu. " a skutkuje? myślę, że zbyt daleko idziesz z przypuszczeniami. przypuszczam, że wszyscy lub znaczna większość ludzi termin ten znała przed wydaniem tej książki...
Skoro określenie 'bezkrwawe łowy' funkcjonuje jako związek frazeologiczny i nie jest przez znakomitą większość użytkowników języka kojarzone z Puchalskim to o jakim przypisywaniu autorstwa tu mówimy?
Idąc tym tokiem rozumowania Aldous Huxley nadając swojej książce tytuł 'Nowy Wspaniały Świat' (Brave New World) naruszył prawa autorskie i cześć Szekspira (Burza, Akt V, scena I), podobnie uczyniło Iron Maiden nadając taki tytuł swojej płycie, już nie wspominając o Faulknerze i jego powieści 'Wściekłość i Wrzask' (The Sound and the Fury), której tytuł bezczelnie ukradł z Makbeta (Akt V, scena V). Można by tak jeszcze długo wyliczać, więc może faktycznie potrzeba tu 'trochę luzu'.
Co innego wyjąć określenie z tekstu, a co innego uzyć cudzego tytułu, jako tytuł własny, w dodatku tak historycznie istotny (Puchalski swym określeniem wyprzedził modę na fotograficzne safari w Afryce), a nie z aparatem. To być może różnica subtelna, ale dla mnie istotna. To, że "większość użytkowników języka", a wśród nich (być może) większość fotografujących (szczególnie przyrodę) nie ma pojęcia o genezie i autorze określenia "bezkrwawe łowy", nie usprawiedliwia wydawcy. Jeśli większość nie wiedziała kiedyś, że ziemia jest kulą (dokładniej: geoidą), to czy ziemia przez to była płaska? Nie, to wiedza posiadana przez większosć użytkowników ziemi była płaska. Kończę na tym wypowiadanie się w kwestii "bezkrwawych łowów" i zyczę wszystkim "trochę luzu" gdy ktoś wykorzysta ich zdjęcia bez oglądania sie na ich prawa autorskie wszelakie, a szczególnie osobiste. A co do terminologii prawnej to używam staromodnego i kolokwialnego terminu "prawa autorskie honorowe", a nie prawnego "prawa osobiste", gdyż lepiej oddaja istotę rzeczy - zwłaszcza wtedy, gdy ktoś je narusza (choćby w zgodzie z obowiązującym ustawodawstwem).
No cóż, muszę Ci przyznać wiele racji w tym co napisałeś. Przekonałeś mnie głównie porównaniem do Harego :) Faktycznie tytuły książek to dość specyficzna sprawa. Gdyby to stwierdzenie padało wielokrotnie w tekście, jeszcze z dopiskiem np. we wstępie, że autorem frazy jest "ktoś inny" to było by jak najbardziej w porządku, a w ten sposób jedzie się troszkę na czyimś wózku... Jednak patrząc na obecne czasy, gdzie prace magisterskie robi się ctrl+c / ctrl + v nie robił bym takiego rabany. Czy warto się tym przejmować i na autorze psy wieszać, szczególnie jeśli książka dobra? Chętnie przeczytam, bo temat jest mi bliski. Ja również preferuję bezkrwawe łowy :)
Pozdrawiam! I też nie mam zamiaru więcej pisać w tym wątku... :)
Orginalny tytuł jest inny. To wydawca wersji nie liczy się z polskim rynkiem i traktuje go jak - "rzecz znalezioną na pustyni". Bezmyślne, bo publikacja skierowana jest przecież do osób umiejących dostrzegać trochę więcej od statystycznego kowalskiego.
W pełni popieram stanowisko Jerzego Suchanka, Helion świadomie lub nie (ale stawiam heliony przeciw orzechom że świadomie) dokonał plagiatu tytułu w celu łatwiejszego trafienia do odbiorcy i jest to szczególnie naganne, a nawet powinno podlegać ściganiu. Nie uważam, żeby jakiekolwiek praktyki dot. prac magisterskich miały umniejszać problem nagminnego łamania praw autorskich, zwłaszcza autorów tak zacnych jak W. Puchalski. Od siebie powiem jeszcze: wstyd dla wydawnictwa helion.
Wygląda na to, że korzystasz z oprogramowania blokującego wyświetlanie reklam.
Optyczne.pl jest serwisem utrzymującym się dzięki wyświetlaniu reklam. Przychody z reklam pozwalają nam na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem serwerów, opłaceniem osób pracujących w redakcji, a także na zakup sprzętu komputerowego i wyposażenie studio, w którym prowadzimy testy.
Będziemy wdzięczni, jeśli dodasz stronę Optyczne.pl do wyjątków w filtrze blokującym reklamy.
bardzo ciekawa pozycja. bardzo :)
Zapewne - ale wydawca ukradł tytuł Włodzimierzowi Puchalskiemu, który w 1951 roku wydał książkę pt. "Bezkrwawe łowy" i był pierwszym, który fotografowanie przyrody określił "bezkrwawymi łowami". Tak to wydawcy okradają polskich twórców dla łatwego zysku. Dodanie podtytułu wydawcy nie usprawiedliwia - raczej wskazuje, że kradł z premedytacją, bo przed ograniczeniami, wynikającymi z prawa autorskiego "osłania" się podtytułem. Owszem, być może od 1951 roku "Bezkrwawe łowy" stały się tzw. tytułem słownikowym, ale to wydawcy nie usprawiedliwia. Wciąż wciska się nam - niekiedy i owszem, cenne - publikacje zagranicznych autorów, ale najczęściej ze szkodą dla autorów polskich i dla ich - często pionierskiego wobec dokonań świata - dorobku. Nawet jeśli wydawca zamieścił w tej książce informację o autorze określenia "bezkrwawe łowy", to wykorzystując to okreslenie jako tytuł, postąpił nieetycznie.
I niech ktoś powie, że prawo jest etyczne.
W chwili obecnej określenie to jest związkiem frazeologicznym utrwalonym w języku. Jeśli wydawca faktycznie podał jego etymologię to należy takie działanie tylko pochwalić. Niby jaką szkodę wyrządza tu wydawca, skoro dla przeciętnego użytkownika języka nie ma żadnego związku między W. Puchalskim a tą książką i raczej mało prawdopodobne jest, żeby ktoś się pomylił? Jak widzisz książkę 'Photoshop Biblia' to uważasz, że ktoś obraża twoje uczucia religijne?
kolouker: Mów za siebie. Mnie (i jak widać nie tylko mnie) ten tytuł myli.
Panowie , bez przesady ! Znam cały polskojęzyczny dorobek W. Puchalskiego i jeśli trafiam na pozycję o takim samym tytule jak któraś z książek Puchalskiego to sięgam po nią z ciekawości , żeby porównać z pierwowzorem i dobrze na tym wychodzę bo zazwyczaj dowiaduję się czegoś nowego . Dla mnie zawartość książki jest ważniejsza niz jej tytuł...
Widać wyraźnie ze wydawca podchwycił tytuł od W.Puchalskiego. Jeśli tylko podał skąd wziął się termin (bezkrwawe łowy) to żadnych zastrzeżeń nie mam. Popieram wypowiedz (tatar59) zawsze czegoś nowego można się nauczyć. Aha nasza wersja językowa jest lepsza od oryginalu bo wspomina o W. Puchalskim,a angielskojęzyczna wersja tytułu to porostu fotografia natury.
Kiedyś we wszystkim obowiązywały dobre obyczaje, teraz POco? .
Bezkrwawe łowy jest przyjętym od lat określeniem fotografii przyrodniczej. Użycie takiego tytułu jest po prostu czytelną informacją o tym czego książka dotyczy. Mówienie o tym że jest to kradzież, w stylu jakim pisze Jerzy Suchanek jest poważnym nadużyciem. Włodzimierz Puchalski jeśli wymyślił to określenie - to nie stracił przez użycie tego tytułu w tej książce nawet złotówki. Wręcz przeciwnie - staje się jeszcze bardziej legendarnym fotografem który stworzył wyrażenie slangowe które przyjmie się na wieki...
Kradzieżą było by, gdyby opatentował tą nazwę / frazę, ale było by to nadużycie prawa patentowego. Tak jak by zakazać innym niż rzeczpospolita (która pierwsza użyła) określenia "moherowy beret" .
Jak by podejść w kwestii patentowej do takich spraw... to by język przestał się rozwijać... więc ludzie, trochę luzu.
Zapewne moje określenie, że wydawca "ukradł" tytuł można uznać za zbyt daleko idące. Nawet jeśli prawo (autorskie) na taką "pożyczkę" pozwala, wydawca postąpił co najmniej niesmacznie. Oczywiście, na coś takiego, jak dobre obyczaje już dawno większość ludzi, nawet tych z cenzusem wyższego wykształcenia, zupełnie nie zważa. Nie ja popełniam nadużycie wytykając wydawcy rzecz co najmniej brzydką. To wydawca popełnił nadużycie. To, że - jak sugeruje Rudydb9 - wspomina o Włodzimierzu Puchalskim - nie usprawiedliwia go według mnie. Czym innym jest posługiwanie się jakimś określeniem "w mowie i piśmie", czym innym wybranie go na tytuł książki innego autora niż autor tego określenia i co najwazniejsze autor książki pod takimże tytułem, wydanym w 1951 r. Poza tym - spróbujcie opublikować książkę np. pt. "Harry Potter etc." - do dziesiątego pokolenia będziecie spłacać odszkodowanie dla właścicieli praw autorskich (nie patentowych!) pierwowzoru. Anglosasi potrafią bronić swego dorobku wręcz zażarcie, chyba tylko w Polsce tak lekcewazy się własność intelektualną. Proponuję koledze Cyberantowi, by przekonał się, jak skuteczny wobec anglosaskich właścicieli praw autorskich jest kolegi argument: "więc ludzie, trochę luzu". I podkreślam - w przyp[adku książki Puchalskiego nie chodzi tu już zapewne o prawa autorskie materialne, ale o tzw. prawa autorskie honorowe (niematerialne). A język, kolego Cyberant, własnie wtedy się nie rozwija, gdy idzie na łatwiznę, korzysta z gotowych określeń. Puchalski język rozwinął, ukuł nowe określenie. Stało się ono własnością języka (języków), ale na pewno nie wydawnictwa i innego autora, stąd uważam użycie przez nich tytułu książki Puchalskiego za działanie co najmniej niegodne, bo skutkuje przypisywaniem autorstwa określenia komuś innemu.
"tzw. prawa autorskie honorowe (niematerialne)" takie coś nie istnieje. są autorskie prawa osobiste, art. 16, a te nic nie mówią o wykorzystaniu związku wyrazowego będącego tytułem jednego utworu w innym utworze w tytule.
"użycie przez nich tytułu książki Puchalskiego za działanie co najmniej niegodne, bo skutkuje przypisywaniem autorstwa określenia komuś innemu. "
a skutkuje? myślę, że zbyt daleko idziesz z przypuszczeniami. przypuszczam, że wszyscy lub znaczna większość ludzi termin ten znała przed wydaniem tej książki...
Skoro określenie 'bezkrwawe łowy' funkcjonuje jako związek frazeologiczny i nie jest przez znakomitą większość użytkowników języka kojarzone z Puchalskim to o jakim przypisywaniu autorstwa tu mówimy?
Idąc tym tokiem rozumowania Aldous Huxley nadając swojej książce tytuł 'Nowy Wspaniały Świat' (Brave New World) naruszył prawa autorskie i cześć Szekspira (Burza, Akt V, scena I), podobnie uczyniło Iron Maiden nadając taki tytuł swojej płycie, już nie wspominając o Faulknerze i jego powieści 'Wściekłość i Wrzask' (The Sound and the Fury), której tytuł bezczelnie ukradł z Makbeta (Akt V, scena V). Można by tak jeszcze długo wyliczać, więc może faktycznie potrzeba tu 'trochę luzu'.
Co innego wyjąć określenie z tekstu, a co innego uzyć cudzego tytułu, jako tytuł własny, w dodatku tak historycznie istotny (Puchalski swym określeniem wyprzedził modę na fotograficzne safari w Afryce), a nie z aparatem. To być może różnica subtelna, ale dla mnie istotna. To, że "większość użytkowników języka", a wśród nich (być może) większość fotografujących (szczególnie przyrodę) nie ma pojęcia o genezie i autorze określenia "bezkrwawe łowy", nie usprawiedliwia wydawcy. Jeśli większość nie wiedziała kiedyś, że ziemia jest kulą (dokładniej: geoidą), to czy ziemia przez to była płaska? Nie, to wiedza posiadana przez większosć użytkowników ziemi była płaska. Kończę na tym wypowiadanie się w kwestii "bezkrwawych łowów" i zyczę wszystkim "trochę luzu" gdy ktoś wykorzysta ich zdjęcia bez oglądania sie na ich prawa autorskie wszelakie, a szczególnie osobiste. A co do terminologii prawnej to używam staromodnego i kolokwialnego terminu "prawa autorskie honorowe", a nie prawnego "prawa osobiste", gdyż lepiej oddaja istotę rzeczy - zwłaszcza wtedy, gdy ktoś je narusza (choćby w zgodzie z obowiązującym ustawodawstwem).
No cóż, muszę Ci przyznać wiele racji w tym co napisałeś. Przekonałeś mnie głównie porównaniem do Harego :) Faktycznie tytuły książek to dość specyficzna sprawa. Gdyby to stwierdzenie padało wielokrotnie w tekście, jeszcze z dopiskiem np. we wstępie, że autorem frazy jest "ktoś inny" to było by jak najbardziej w porządku, a w ten sposób jedzie się troszkę na czyimś wózku... Jednak patrząc na obecne czasy, gdzie prace magisterskie robi się ctrl+c / ctrl + v nie robił bym takiego rabany. Czy warto się tym przejmować i na autorze psy wieszać, szczególnie jeśli książka dobra? Chętnie przeczytam, bo temat jest mi bliski. Ja również preferuję bezkrwawe łowy :)
Pozdrawiam! I też nie mam zamiaru więcej pisać w tym wątku... :)
Orginalny tytuł jest inny. To wydawca wersji nie liczy się z polskim rynkiem i traktuje go jak - "rzecz znalezioną na pustyni".
Bezmyślne, bo publikacja skierowana jest przecież do osób umiejących dostrzegać trochę więcej od statystycznego kowalskiego.
W pełni popieram stanowisko Jerzego Suchanka, Helion świadomie lub nie (ale stawiam heliony przeciw orzechom że świadomie) dokonał plagiatu tytułu w celu łatwiejszego trafienia do odbiorcy i jest to szczególnie naganne, a nawet powinno podlegać ściganiu. Nie uważam, żeby jakiekolwiek praktyki dot. prac magisterskich miały umniejszać problem nagminnego łamania praw autorskich, zwłaszcza autorów tak zacnych jak W. Puchalski. Od siebie powiem jeszcze: wstyd dla wydawnictwa helion.