Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie, a także do prawidłowego działania i wygodniejszej obsługi. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Partnerzy mogą połączyć te informacje z innymi danymi otrzymanymi od Ciebie lub uzyskanymi podczas korzystania z ich usług i innych witryn.
Masz możliwość zmiany preferencji dotyczących ciasteczek w swojej przeglądarce internetowej. Jeśli więc nie wyrażasz zgody na zapisywanie przez nas plików cookies w twoim urządzeniu zmień ustawienia swojej przeglądarki, lub opuść naszą witrynę.
Jeżeli nie zmienisz tych ustawień i będziesz nadal korzystał z naszej witryny, będziemy przetwarzać Twoje dane zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W dokumencie tym znajdziesz też więcej informacji na temat ustawień przeglądarki i sposobu przetwarzania twoich danych przez naszych partnerów społecznościowych, reklamowych i analitycznych.
Zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies możesz cofnąć w dowolnym momencie.
Jaki aparat powinien wybrać ktoś, kto chce profesjonalnie zajmować się fotografią? Większość osób odpowiedziałaby, że lustrzankę, a nawet lustrzankę pełnoklatkową. Czy słusznie?
Fot. Marcin Dobas
Ponieważ do niedawna podział na rynku był prosty, nie należy dziwić się takiemu poglądowi. Dla osób traktujących fotografię amatorsko produkowano aparaty kompaktowe – małe, lekkie i proste w obsłudze. Mieściły się w kieszeni (w związku z czym można było zawsze mieć je przy sobie) i nie posiadały wymiennych obiektywów, zewnętrznych lamp, kółek trybów i różnych pokręteł, czyli zbędnych wynalazków, które utrudniają życie. Profesjonaliści wybierali duże i ciężkie lustrzanki oraz wymienne obiektywy oferujące dobrą jakość obrazu i pełną kontrolę nad procesem tworzenia zdjęcia.
Fot. Marcin Dobas
Sytuacja zmieniła się jednak w ostatnich latach, gdy na rynku pojawiły się bezlusterkowce. Aparaty te łączą w sobie zalety kompaktów i lustrzanek. Za sprawą wymiennych obiektywów wysokiej klasy oferują dobrą jakość zdjęć, są małe, lekkie i bardziej nowoczesne, ponieważ producenci zrezygnowali z przestarzałych rozwiązań ciągle stosowanych w lustrzankach.
Pierwsza małoobrazkowa lustrzanka Kine Exacta, która powstała w 1936 roku, otworzyła nowy rozdział w dziedzinie fotografii. Co więcej, był to genialny wynalazek. Dzięki ruchomemu lusterku umieszczonemu pod kątem 45 stopni, podczas kadrowania „widzieliśmy” dokładnie to, co nasz film. Patrzyliśmy przez ten sam obiektyw, którym robiliśmy zdjęcie. Jeśli obraz, na który patrzyliśmy podczas kadrowania był ostry, ostre było również samo zdjęcie. Dziś wydaje się to oczywiste, jednak zanim powstała pierwsza małoobrazkowa lustrzanka, fotografowie natrafiali na różne problemy, gdy korzystali z aparatów z wizjerem lub z lustrzanek dwuobiektywowych. W nowoczesnych lustrzankach w końcu pojawił się pryzmat pentagonalny i zasada działania wszystkich tych urządzeń była taka sama.
Fot. Marcin Dobas
Podczas kadrowania światło wpadało przez obiektyw i odbijało się od lustra. Obraz tworzył się na matówce – czyli kawałku zmatowionego szkiełka – i trafiał do oka przykładanego do muszli ocznej. Podczas naciśnięcia spustu lustro podnosiło się, migawka otwierała, a światło trafiało bezpośrednio na film.
Wraz z upływem czasu film został zastąpiony matrycą światłoczułą, zrezygnowano z naciągu filmu – nie był już potrzebny – nic nie trzeba było przewijać, a aparat wyposażono w całą masę elektronicznych podzespołów. Dlaczego nie zrezygnowano z pryzmatu i lustra? Nie potrafię zrozumieć. Jedyny sensowny powód jaki mi się nasuwa, to kwestie marketingowe i przyzwyczajenie użytkowników.
Fot. Marcin Dobas
W czasach, gdy stosowano film, światło mogło padać na materiał światłoczuły tylko przez krótki czas, w którym naświetlaliśmy zdjęcie, czyli przykładowo przez 1/125 sekundy. Gdyby padało dłużej, film zostałby prześwietlony. Dziś, gdy film został zastąpiony matrycą, nie ma powodu, dla którego światło miałoby być wpuszczane na nią tylko przez ułamek sekundy. Wydaje się więc, że spora część mechanizmu z lustrzanki jest reliktem minionej epoki. Bo po co nam w takiej sytuacji klapiące i zużywające energię lustro? Po co nam pryzmat? Po co kawałek matowego szkiełka, na którym będzie się tworzył obraz, tak jak dzieje się to w aparatach już od ponad 100 lat? Słowem, w urządzeniu z XXI wieku cały czas stosujemy rozwiązania z XIX wieku, które z powodzeniem można zastąpić czymś nowszym i lepszym.
Fot. Marcin Dobas
Technika poszła na tyle do przodu, że lustro, matówkę i pryzmat możemy zastąpić elektronicznym wizjerem, który z punktu widzenia fotografa jest dużo potężniejszym narzędziem niż kawałek matowej szybki.
Dlaczego? Podczas kadrowania lustrzanką widzę tylko, jaki wycinek rzeczywistości znajdzie się na zdjęciu. Nie mam żadnej informacji, które fragmenty zdjęcia będą przepalone, a które niedoświetlone. Nie mam informacji na temat ustawionego balansu bieli, nie wiem, czy gdy zastosuję filtr połówkowy dany fragment nieba będzie jeszcze prześwietlony czy już nie. Co więcej, jeśli chcę zrobić zdjęcie w trudnych warunkach, przewaga EVF jest zdecydowanie zauważalna.
Fot. Marcin Dobas
Jeśli porównamy ręczne ustawienie ostrości na matówce bez klina – a takie są w większości lustrzanek cyfrowych – z ustawieniem ostrości w elektronicznym wizjerze, w którym jednocześnie możemy powiększyć wycinek kadru lub włączyć focus peaking, okazuje się, że zyskujemy zupełnie nowe możliwości. Fotografowanie takich zjawisk jak zorza polarna, czy robienie zdjęć z wykorzystaniem długich czasów jest dużo łatwiejsze i przynosi lepsze efekty, gdy do dyspozycji mamy elektroniczny wizjer.
Fot. Marcin Dobas
Jeszcze przed naciśnięciem spustu migawki możemy wyświetlić sobie, i to bez odrywania oka od aparatu, informacje, takie jak histogram czy ostrzeżenie o prześwietlonych i niedoświetlonych fragmentach obrazu. Jesteśmy więc w stanie poradzić sobie tam, gdzie z lustrzanką byłoby to trudne lub wymagałoby zrobienia testowego zdjęcia, sprawdzenia wyników na wyświetlaczu i ponownego zrobienia zdjęcia lub skorzystania z live view.
Fot. Marcin Dobas
W moim odczuciu bezlusterkowce wyposażone w elektroniczny wizjer są przyszłością fotografii i pomału będą zastępować lustrzanki. Są mniejsze, lżejsze, jakość techniczna zdjęć jaką oferują jest już na bardzo wysokim poziomie, a do tego przestarzałe rozwiązania zaczęto wreszcie zastępować nowymi i dużo lepszymi.
Fot. Marcin Dobas
Można oczywiście doszukiwać się różnych wad – np. EVF powoduje większe zużycie baterii, jeśli mamy rozładowany akumulator, nic nie zobaczymy. Należy pamiętać, że odpada nam zużycie energii na napinanie lustra przed każdym zdjęciem i na sprawdzanie histogramu na wyświetlaczu. Zatem coś pobiera prąd, ale zrezygnowano z pewnych elementów i zmniejszono zapotrzebowanie na energię.
Fot. Marcin Dobas
Obecnie pracuję aparatem Olympus OM-D EM-1. Elektroniczny wizjer w tym modelu ma prawie taki sam rozmiar jak wizjer zastosowany w Canonie EOS-1D, a co najważniejsze, zapewnia nam 100% krycia kadru. Takie rozwiązanie zdecydowanie pozwala na wygodniejszą i pewniejszą pracę.
Fot. Marcin Dobas
Kolejną rzeczą, którą należy docenić, jest właśnie waga i rozmiar Olympusa OM-D. Jako że zajmuję się fotografią podróżniczą, bardzo cenię sobie małe gabaryty i lekkość sprzętu. Pamiętajmy, że oprócz aparatu na wyjazd zabieramy kilka obiektywów, zapasowy korpus, statyw i całą masę sprzętu, takiego jak filtry, wyzwalacze, ładowarki itd., itp. Dzięki temu, że „przesiadłem się” z lustrzanek na OM-D, zredukowałem wagę plecaka o połowę. To niepodważalna zaleta, ponieważ wcześniej ważył on aż kilkanaście kilogramów. Zabieram tyle samo sprzętu, ale mój plecak jest teraz mniejszy i lżejszy. Jestem więc bardziej mobilny – co ma znaczenie zwłaszcza w trudnym terenie, np. wysoko w górach, gdzie oprócz sprzętu fotograficznego trzeba nieść ze sobą jeszcze cały dobytek. W takich miejscach liczy się również uszczelnienie i solidność aparatu. Czyli to, czym wyróżnia się Olympus OM-D.
Fot. Marcin Dobas
Waga i gabaryty stają się kluczowe, gdy zlecono nam wykonanie zdjęć podwodnych. Wówczas musimy zabrać ze sobą korpus, obiektyw, obudowy, lampy i automaty nurkowe. Nie ulega wątpliwości, że wszystkie delikatne rzeczy najlepiej mieć ze sobą w bagażu podręcznym. W tym wypadku znów wygrywa aparat o małych gabarytach.
Fot. Marcin Dobas
Każdemu fotografowi zależy przede wszystkim na jakości obrazu. Osobiście uważam, że OM-D EM-1 zdecydowanie przewyższa potrzeby większości fotografujących. Oczywiście zawsze można znaleźć aparat, który pod jakimś względem będzie miał lepsze osiągi. Można porównywać tabelki, wykresy czy małe wycinki kadru i zliczać ilość szumu, należy jednak zastanowić się, do czego będzie nam ten sprzęt służyć i jakie wymagania powinien spełniać?
Fot. Marcin Dobas
Mnie, osobie sprzedającej i publikującej swoje fotografie, wymagania techniczne dotyczące zdjęcia stawiają klienci i redakcje. To oni są odbiorcą zrobionych przeze mnie fotografii i to oni je kupią lub nie. Jeśli waszyngtońska redakcja National Geographic, redakcja uznawana za jedną z bardziej wymagających, publikuje jako rozkładówkę 40×30 cm zdjęcie, które wykonałem starym aparatem PEN E-PL1, to myślę, że spokojnie można przyjąć, iż każdy nowszy sprzęt będzie oferował lepszą jakość zdjęcia, a więc również spełni wysokie wymagania klienta.
Fot. Marcin Dobas
Z czystym sumieniem i z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że jakość, jaką oferują zarówno OM-D EM-1, wcześniejszy OM-D EM-5, jak i PEN-y pierwszej generacji w zupełności wystarcza do profesjonalnych zastosowań.
Artykuł jest sponsorowany przez firmę Olympus Polska Sp. z o.o.
O autorze
Marcin
Dobas jest fotografem specjalizującym się w fotografii podróżniczej, krajobrazowej, przyrodniczej oraz podwodnej. Ukończył studia na Wydziale Geologii, obecnie pracuje jako ratownik górski i pilot wycieczek. Marcin spędził wiele czasu, fotografując dziką przyrodę i krajobrazy występujące na Svalbardzie, w Nowej Zelandii, Norwegii, Tajlandii, Nepalu, Malezji, Szwecji, Finlandii, Maroku oraz Egipcie. Jego fotografie publikowane są w wielu zagranicznych magazynach, książkach i kalendarzach.
Fotografuje wszędzie tam, gdzie tylko jest to możliwe: podczas skitouringu, nurkowania, uprawiania wspinaczki i eksploracji jaskiń.
W fotografii podróżniczej duże znaczenie ma wytrzymałość sprzętu i jego waga. Często fotografuje w trudnych warunkach: na lodowcach, w tropikach, na pustyni i pod wodą. Od sprzętu wymaga niezawodności oraz odporności na pył, kurz, mróz i złe warunki atmosferyczne. Jego zdaniem aparat do fotografii podróżniczej musi być mały i lekki.
„Kiedy fotografuję podczas dalekiej podróży albo wysoko w górach, każdy gram ma znaczenie. Skoro jakość obrazu bezlusterkowców i lustrzanek jest taka sama, nie ma potrzeby dźwigania ze sobą kilkunastu kilogramów sprzętu. W tej chwili używam już tylko bezlusterkowców. Od pewnego czasu pracuję aparatem Olympus OM-D oraz jednym z PEN-ów. Po ponad 10 latach całkowicie przestałem fotografować lustrzankami, które przegrywają z OMD czy PEN-ami pod względem wagi i gabarytów. Wybrałem OMD, który nie dość, że jest odporny i uszczelniany, to jeszcze mały i niezawodny”.
Wygląda na to, że korzystasz z oprogramowania blokującego wyświetlanie reklam.
Optyczne.pl jest serwisem utrzymującym się dzięki wyświetlaniu reklam. Przychody z reklam pozwalają nam na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem serwerów, opłaceniem osób pracujących w redakcji, a także na zakup sprzętu komputerowego i wyposażenie studio, w którym prowadzimy testy.
Będziemy wdzięczni, jeśli dodasz stronę Optyczne.pl do wyjątków w filtrze blokującym reklamy.