Venus Optics LAOWA 9 mm f/2.8 ZERO-D na Islandii
1. Stojąc przed tradycyjnym dylematem...
Oczywiście, znając cel naszej wyprawy możemy rozejrzeć się w internecie i sprawdzić, jakie zdjęcia przywozi się z danego miejsca. Ale to tylko częściowo rozwiązuje problem. Przecież na wyprawę jedzie się nie tylko po to, żeby powtórzyć już zrobione tam ujęcia, ale przede wszystkim, żeby spróbować czegoś nowego. Tym bardziej, że gusta uczestników mocno się od siebie różnią i jeden pójdzie nad wodę i będzie na długich czasach fotografował fale rozbijające się o kamienisty brzeg, a inny na tym samym brzegu znajdzie miasteczko portowe, a w nim stocznię, w której odnajdzie się w klimatach bardziej industrialnych. Jeszcze inny nie zapomni zabrać teleobiektywu, który umożliwi mu polowanie na gatunki fauny zamieszkujące dane miejsce.
Kolejny czas pakowania owej torby przyszedł dla mnie na przełomie marca i kwietnia br., kiedy to dużymi krokami zbliżała się nasza Fotomisja na Islandię. W jej przypadku, dla mnie, podstawowym instrumentem jest obiektyw ultraszerokokątny o stosunkowo dobrym świetle, który jednocześnie umożliwia łatwe stosowanie wszelkiego rodzaju filtrów. Krajobrazy Islandii wymuszają zabranie obiektywu o kącie widzenia na poziomie 100 stopni. Co więcej, chęć fotografowania zórz polarnych wymusza na nas, aby ten obiektyw miał rozsądne światło. Rozsądne światło, w tym przypadku, często idzie w parze z ogromną przednią soczewką, która uniemożliwia stosowanie standardowych filtrów. Trzeba więc szukać kompromisów, bo bez filtrów szarych, trudno robić udane ujęcia wielu islandzkich wodospadów.
Szczerze powiedziawszy, lepiej nie mogli trafić. Dostałem więc tutaj wszystko, czego potrzebowałem. Ogniskowa 9 mm obiecuje kąt wyraźnie ponad 100 stopni – nasz test pokazał, że wynosi on dokładnie 113.6 stopnia. Światło f/2.8, przy tym kącie widzenia, to dobra wartość. Co więcej, obiektyw pozwala na stosowanie niewielkich filtrów o rozmiarze 49 mm i sam w sobie ma kompaktowe rozmiary, co w przypadku dalekiej wyprawy jest ogromną zaletą.
Oczy mi się więc zaświeciły, ale czekały mnie jeszcze trzy zadania. Pierwsze, to przekonanie firmy FoxFoto na dłuższe niż zwykle wypożyczenie sprzętu do testów. Oprócz samego testu, który w tym przypadku trwa około 1–2 tygodni, musiałem obiektyw przetrzymać jeszcze dodatkowy tydzień, bo tyle trwał nasz wyjazd. Na szczęście nie było z tym najmniejszych problemów. Drugie zadanie to zakup filtra ND. Na szczęście średnica 49 mm nie obciąża znacznie portfela, więc dość szybko stałem się właścicielem filtra ND1000 firmy Marumi.
Trzecie zadanie to wybór korpusu. Laowa 2.8/9, która dotarła jako pierwsza do Polski, była na mocowaniu Fujifilm X, tak więc musiałem zdecydować się na jeden z dwóch korpusów. W naszej redakcji mamy bowiem Fujifilm X-T2, który obecnie jest używany do testów obiektywów tego systemu oraz Fujifilm X-E1, który jest już na emeryturze i był wykorzystywany do owych testów kilka lat temu.
Manualna Laowa niwelowała jednak ten problem zupełnie. Pozwalała uniknąć największej wady X-E1, a jednocześnie udanie wykorzystać jego dwie poważne zalety. Jest to przecież aparat mniejszy i lżejszy niż X-T2, co na wyprawie, gdzie dużo się chodzi po wzniesieniach, różnego rodzaju lodowcach itp. ma spore znaczenie. Druga zaleta to matryca. Detektor X-Trans o rozdzielczości 16 milionów pikseli uważam za jedną z najlepszych matryc APS-C na rynku. Na długich czasach ekspozycji, których używa się do fotografii zórz polarnych oraz do zdjęć z filtrem ND, wypada on lepiej niż jego 24 Mpix następca.
Kończąc ten dość długi wstęp napiszę tylko, że zdecydowałem się na zestaw Venus Optics LAOWA 9 mm f/2.8 ZERO-D oraz Fujiflm X-E1 wiedząc, że wykonam nim grubo ponad 90% swoich zdjęć. Dla świętego spokoju i żeby uciszyć obawy, że czasami może zabraknąć mi dłuższych ogniskowych, zabrałem też obiektyw Fujifilm XF 18–55 mm f/2.8–4.0 OIS.
Artykuł powstał na zlecenie firmy FoxFoto.