Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie, a także do prawidłowego działania i wygodniejszej obsługi. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Partnerzy mogą połączyć te informacje z innymi danymi otrzymanymi od Ciebie lub uzyskanymi podczas korzystania z ich usług i innych witryn.
Masz możliwość zmiany preferencji dotyczących ciasteczek w swojej przeglądarce internetowej. Jeśli więc nie wyrażasz zgody na zapisywanie przez nas plików cookies w twoim urządzeniu zmień ustawienia swojej przeglądarki, lub opuść naszą witrynę.
Jeżeli nie zmienisz tych ustawień i będziesz nadal korzystał z naszej witryny, będziemy przetwarzać Twoje dane zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W dokumencie tym znajdziesz też więcej informacji na temat ustawień przeglądarki i sposobu przetwarzania twoich danych przez naszych partnerów społecznościowych, reklamowych i analitycznych.
Zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies możesz cofnąć w dowolnym momencie.
Rodzina cyfrowych bezlusterkowców Olympus OM-D narodziła się w lutym 2012 roku, gdy zaprezentowano model E-M5. Po trzech latach odbyła się premiera jego następcy, czyli modelu E-M5 Mark II, a potem nastała długa cisza. Producent kazał nam czekać ponad 4 lata i 8 miesięcy na trzecią odsłonę tego popularnego bezlusterkowca. Cierpliwość jednak w tym wypadku się opłaciła, bowiem nowy produkt wprowadza sporo zmian, które sprawiają, że wielu posiadaczy starszych „piątek” z pewnością rozważy wymianę aparatu. Z tego też powodu warto nieco bliżej przyjrzeć się nowości ze stajni Olympusa. Z aparatem miałem okazję zapoznać się na dzień przed jego oficjalną premierą, dlatego już teraz mogę podzielić się pierwszymi wrażeniami z jego użytkowania, a także zaprezentować
galerię przykładowych zdjęć nim wykonanych.
Co nowego?
Z pewnością warto zacząć od wymienienia nowości, które znalazły się w E-M5 Mark III. Patrząc na aparat i jego specyfikację trudno oprzeć się wrażeniu, iż konstruktorom przyświecały dwa cele: wziąć jak najwięcej elementów z E-M1 Mark II i zapakować to do jak najmniejszego i jak najlżejszego korpusu. W rezultacie dostaliśmy aparat z tą samą matrycą, procesorem obrazowym oraz modułem AF, które znamy z trzeciej wersji „jedynki”, a dodatkowo zmianie uległ też wygląd menu głównego, które do złudzenia przypomina to zastosowane we flagowcach Olympusa.
W E-M5 Mark III znajdziemy też nowy wizjer. Choć zastosowany w nim monitor to znany z wcześniejszego modelu OLED o rozdzielczości 2.3 mln punktów, to nieco zmieniono znajdujący się przed nim układ optyczny, przez powiększenie zmniejszyło się z 0.74x na 0.69x, a odstęp źrenicy wzrósł z 21 do 27 mm. Choć porównując bezpośrednio obydwa modele różnica w powiększeniu jest praktycznie niezauważalna, to większy odstęp źrenicy daje się już wyraźnie dostrzec, co z pewnością docenią osoby noszące okulary. Jakość obrazu wyświetlanego w obydwu wizjerach w zasadzie niewiele się różni. Ten w nowym modelu na domyślnych ustawieniach jest nieco jaśniejszy i ma nieco mniej naturalną kolorystykę, jednak w zasadzie możemy to zniwelować w menu. Jeśli chodzi o ekrany LCD to bezpośrednie porównanie starej i nowej „piątki” nie wykazało zauważalnych różnic w jakości wyświetlanego obrazu.
Wspomniana już matryca i procesor obrazowy zapożyczone z bardziej zaawansowanego modelu spowodowały, iż aparat osiąga lepsze wyniki w trybie zdjęć seryjnych – do 10 kl/s ze śledzeniem AF i do 30 kl/s z blokadą AF. Nie zabrakło też nowych trybów wideo, w tym o rozdzielczościach 4K i C4K, a także Full HD 120 kl/s.
E-M5 Mark III idzie z duchem czasu, jeśli chodzi o komunikację z urządzeniami zewnętrznymi i oprócz interfejsu WiFi znajdziemy w nim także Bluetooth, którego na próżno szukać w starszym modelu. Aparat może pochwalić się też ulepszonym systemem stabilizacji matrycy o efektywności 5.5 EV (6.5 EV w trybie SYNC IS w połączeniu ze stabilizacją w obiektywie), a także nowym mechanizmem czyszczenia matrycy.
Kolejną istotną i bardzo przydatną rzeczą jest wprowadzenie możliwości ładowania aparatu przez port USB, co w pewnością docenią podróżnicy korzystający w terenie z powerbanków.
Wszystkie wymienione tu zmiany z pewnością warto zaliczyć na plus, jednak nowa „piątka” nie ustrzegła się kilku dość kontrowersyjnych nowości.
Co może się nie podobać?
Choć aparat zachował kształty znane z poprzednika, to nie ulega wątpliwości, iż jego korpus został zaprojektowany od podstaw. Rzut oka na poniższe zdjęcia pokazuje, iż obudowy w zasadzie nie różnią się wielkością – 125.3×85.2×49.7 mm w Mk III i 123.7×85×44.5 mm w Mk II.
Różnice w szerokości i wysokości są praktycznie niezauważalne, a różnica w grubości wynika z zastosowania w nowym modelu nieco bardziej wypukłego uchwytu.
I choć dzięki temu korpus trzyma się pewniej, to niestety jestem zdania, iż starą „piątką” operuje się wygodniej. Wszystko za sprawą zastosowanych materiałów. Konstruktorzy postanowili mocno odchudzić aparat i w rezultacie waga korpusu spadła z 469 do 414 gramów. Różnica jest duża i od razu wyczuwalna, jednak została okupiona wszechobecnym plastikiem i to plastikiem niezbyt przyjemnym w dotyku, sprawiającym nie najlepsze wrażenie. Aparaty z rodziny OM-D przyzwyczaiły nas do swojej solidności i zastosowania materiałów wysokiej jakości. I choć zgodnie z deklaracją producenta E-M5 Mark III nie odbiega od poprzednika pod względem poziomu odporności na kurz i wodę, to biorąc go do ręki można czuć się nieco zawiedzionym. Co prawda nic tu nie skrzypi i poszczególne elementy są dobrze spasowane, to jednak trzymając bezlusterkowca w dłoni ma się wrażenie, że to plastikowy „mockup”, a nie finalny produkt.
Nie spodobał mi się też chropowaty materiał, którym pokryto uchwyt i tylną wypustkę na kciuk. Nie jest to guma, a raczej dość miękki porowaty plastik, który nie daje już takiej samej przyczepności.
Wagę aparatu zredukowano też poprzez zastosowanie mniejszego akumulatora. E-M5 Mark III zasilany jest znaną z E-M10 baterią o pojemności 1150 mAh. Choć producent deklaruje, że dzięki mniejszemu poborowi prądu nowy model, podobnie jak stary, może wykonać do 310 zdjęć na jednym ładowaniu, to w praktyce wynik ten jest trudny do uzyskania.
Redukcja wagi spowodowała niestety jeszcze jedną niedogodność. W połączeniu z M.Zuiko 12–40 mm f/2.8 PRO zestaw ma wyraźnie przesunięty do przodu środek ciężkości, przez co nie jest już tak dobrze wyważony, jak starszy model. W rezultacie całość „ucieka” nieco do przodu i powoduje, że korpus opiera się na poduszce dłoni znajdującej się pod kciukiem, która po pewnym czasie zaczyna pobolewać. Z większymi i cięższymi obiektywami problem może się nasilać, co warto mieć na uwadze przy doborze optyki.
Co z pewnością się spodoba?
Na pewno każdy użytkownik doceni fakt zapożyczenia podzespołów z bardziej zaawansowanego modelu. Lepsza matryca, szybszy procesor, nowe tryby wideo, ulepszona stabilizacja to zmiany, wobec których nie można przejść obojętnie. Grzechem byłoby też nie wspomnieć o nowym układzie przycisków.
Jest to bowiem kolejna rzecz, która zbliża nową „piątkę” do E-M1. Konstruktorzy zdecydowali się przenieść koło wyboru trybów na prawo od wizjera, a w jego miejsce wstawić manipulator z dwoma przyciskami, które domyślnie odpowiadają za wybór trybu seryjnego i przełączanie między wizjerem a LCD. Wykorzystano też miejsce na wypustce na kciuk, gdzie umieszczono przycisk ISO. Zrezygnowano natomiast ze znajdującego się na kole nastaw trybu „Photo story”, a zamiast tego zdecydowano się umieścić na nim tryb ustawień własnych oraz Bulb, który dodatkowo daje nam szybki dostęp do funkcji związanych z długimi czasami naświetlania, czyli Live Composite oraz Live Time.
Olympus przyzwyczaił nas do tego, że niemal wszystkie przyciski i koła nastaw możemy przeprogramować i nie inaczej jest w przypadku E-M5 Mark III. W rezultacie aparatem operuje się znakomicie i do większości opcji mamy szybki i wygodny dostęp, a jeśli czegoś nam brakuje wśród przycisków, to zazwyczaj możemy się do tego dostać z poziomu menu podręcznego dostępnego pod guzikiem OK.
Kilka słów na koniec
W ostatnim czasie producenci przyzwyczaili nas do tego, iż kolejne iteracje dotychczasowych modeli nie mogą poszczycić się zbyt dużą ilością nowych funkcji i podzespołów. W przypadku E-M5 Mark III zmian jest jednak sporo, co cieszy, biorąc pod uwagę, że od premiery jego poprzednika upłynęło sporo czasu, a oczekiwania rosły z każdym miesiącem. Zastosowanie wielu komponentów z wyższego modelu, a także wprowadzone usprawnienia z pewnością należy zaliczyć na plus.
Choć nie jestem pewien, czy w tym wypadku redukcja wagi kosztem jakości użytych materiałów i wyważenia była dobrym posunięciem, to moja opinia może być w tym przypadku wypaczona faktem użytkowania od wielu lat E-M1 i E-M1 Mark II.
Nie ulega jednak wątpliwości, że E-M5 Mark III to bardzo udany i wygodny w obsłudze aparat ze sporą liczbą dodatkowych funkcji. Z tego też powodu można uznać go za godnego następcę bardzo popularnego E-M5 Mark II, a osoby poszukujące jakości i szybkości działania znanych z E-M1 Mark II, lecz zamkniętych w mniejszym i dużo lżejszym korpusie, nie mogą przejść obok tego aparatu obojętnie.
Wygląda na to, że korzystasz z oprogramowania blokującego wyświetlanie reklam.
Optyczne.pl jest serwisem utrzymującym się dzięki wyświetlaniu reklam. Przychody z reklam pozwalają nam na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem serwerów, opłaceniem osób pracujących w redakcji, a także na zakup sprzętu komputerowego i wyposażenie studio, w którym prowadzimy testy.
Będziemy wdzięczni, jeśli dodasz stronę Optyczne.pl do wyjątków w filtrze blokującym reklamy.