Sony ZV-E10 w rękach filmowca
1. Sony ZV-E10 w rękach filmowca
Najwidoczniejszym objawem pierwszego z tych procesów jest brak wizjera elektronicznego. Wewnątrz korpusu nie znajdziemy także układu stabilizującego matrycę, choć jego brak udało się częściowo zastąpić stabilizacją cyfrową. Ale o tym nieco dalej. Pod „odchudzanie” można też podciągnąć decyzję o zastosowaniu akumulatora NP-FW50, a nie większego, znanego z A6600, NP-FZ100.
Z kolei „nowe cechy” to przede wszystkim rozkładany do boku ekran oraz wielokapsułowy mikrofon – rozwiązania znane ze wspomnianego już ZV-1. Zmiany objęły też ergonomię – zamiast koła trybów pracy mamy teraz umieszczony na górnej ściance przełącznik przełączający w pętli trzy tryby – filmowy, filmowy slow & quick motion oraz fotograficzny. To, czy jest to np. tryb fotograficzny P, A, S czy M, musimy już ustalić w menu. Podobnie w przypadku filmowania. Rozwiązanie to może wzbudzać kontrowersje, ale podczas krótkiego praktycznego testu sprawdziło się świetnie. Na górnej ściance znajdziemy także duży przycisk rozpoczynający nagrywanie oraz przycisk bokeh znany z modelu ZV-1, pozwalający użytkownikowi łatwo zdecydować, czy tło za bohaterem ujęcia ma być rozmyte (w granicach tego, na ile pozwala obiektyw), czy też ostre. Na tylnej ściance zmiany wymusiły rezygnację z przycisku blokady ekspozycji / blokady autofokusa.
Jeśli chodzi o funkcje niewidoczne z zewnątrz, warto wspomnieć tu możliwość pracy jako kamera sieciowa bez konieczności instalowania na komputerze dodatkowego oprogramowania - wystarczy podłączyć aparat kablem USB.
By lepiej zobrazować zmiany, jakie zaszły w budowie i ergonomii nowego korpusu, wykonaliśmy serię zdjęć porównujących modele ZV-E10 oraz A6300. Prezentujemy je poniżej.
Poza nowościami wewnątrz i na zewnątrz korpusu, należałoby wspomnieć także o akcesoriach, z którymi ZV-E10 współpracuje. Warto tu wymienić chociażby znany z ZV-1 lekki statyw z pilotem oraz nowy mikrofon mocowany na stopce Multi Interface. Takie mocowanie pozwala po pierwsze zasilać mikrofon z aparatu (i nie martwić się o noszenie ze sobą baterii do mikrofonu), a po drugie realizować konwersję analogowo-cyfrową dźwięku poza korpusem aparatu, co powinno pozytywnie wpłynąć na jego jakość.
Najmniej zmian w ZV-E10 – w porównaniu z innymi korpusami APS-C Sony – zaszło, niestety, w stricte technicznej części specyfikacji. Na pokładzie nadal znajdziemy 24-megapikselową matrycę, 425-polowy autofokus oraz filmowanie w 4K z prędkością do 30 kl/s i w Full HD do 120 kl/s. Zapis nadal odbywa się jedynie z próbkowaniem 4:2:0 / 8-bit, a rolling shutter w 4K jest tak samo dokuczliwy jak w liczącym już ponad 5 lat A6300.
Oczywiście nie pochwalamy trwającego tak długo „recyklingu komponentów”, ale z drugiej strony należy też spojrzeć na specyfikację nowego aparatu przez pryzmat grupy docelowej. Vlogerzy to w większości nie zawodowi filmowcy. Nie potrzebują filmowania w RAW-ach i długich godzin spędzonych potem na korekcji barwnej. Sprzęt ma być prosty w obsłudze, „dawać ładne obrazki” i być możliwie mobilny. A te założenia ZV-E10 spełnia bez problemu.
Na koniec, krótka demonstracja praktyczna, czyli po prostu testowy vlog. Ponieważ oryginalnie premiera ZV-E10 miała się odbyć jeszcze w maju, przedprodukcyjny egzemplarz tego urządzenia trafił do nas w okolicy majówki, kiedy panowały znacznie większe obostrzenia niż obecnie. Stąd maski na twarzach oraz mocno okrojona lista miejsc, w których rzeczonego testowego vloga mogliśmy nagrać. Tym niemniej – zapraszamy do oglądania. Prezentowany poniżej materiał nie był w żaden sposób stabilizowany ani korygowany kolorystycznie, został jedynie zmontowany oraz miejscami przyspieszony.
Zanim przejdziemy do omówienia, przepraszam za paproch na matrycy lub obiektywie, który widoczny jest w części ujęć. Jak widać, czasem nawet doświadczeni użytkownicy mogą czegoś nie upilnować.
W zamieszczonej powyżej krótkiej praktycznej próbie sprzęt absolutnie sprawdził się, jeśli chodzi o lekkość, poręczność i wygodę pracy. Imponuje też jakość dźwięku – materiał był nagrywany w bardzo wietrzny dzień. Na minus niestety trzeba policzyć działanie stabilizacji. Gdy, tak jak powyżej, używa się zgodnych z klasyczną sztuką filmową czasów naświetlania (1/50 sekundy dla 25 kl/s), to obraz bardzo widocznie „pływa” i się rozmazuje. O ile stabilizacja cyfrowa jest w stanie wygładzić ruch kamery, o tyle nie jest ona w stanie zlikwidować rozmycia ruchu w pojedynczej klatce obrazu wynikającego właśnie z zastosowanego czasu naświetlania. Jeśli zatem cyfrowa stabilizacja ma działać, czas naświetlania powinien być jak najkrótszy, co niestety nie zawsze jest wykonalne (np. w nocy) oraz powoduje, że obraz brzydko skacze. Podsumowując – naszym zdaniem dodanie stabilizacji matrycy kosztem lekkiego zwiększenia rozmiarów korpusu byłoby lepszym rozwiązaniem niż obecne. W innych kwestiach aparat radzi sobie całkiem dobrze w zastosowaniach, do których został przewidziany.
Zapraszamy również do lektury drugiego tekstu, w którym spoglądamy na ZV-E10 z nieco bardziej fotograficznej perspektywy. W końcu, jak to mawiają zatwardziali konserwatyści, „aparat służy do robienia zdjęć”. ;)