Leica D-LUX 5 – pierwsze zdjęcia i pierwsze wrażenia
1. Leica D-LUX 5 – pierwsze zdjęcia i pierwsze wrażenia – rozdział 1
Współpraca firm Leica Camera AG i Panasonic (dawniej Matsushita Electric) trwa już od tak dawna, że w zasadzie nikogo nie dziwi widok niemieckiej optyki w japońskich kamerach i aparatach sygnowanych logotypem Panasonic. Partnerzy od lat wymieniają się swoimi doświadczeniami, dzięki czemu Panasonic ma ciągły dostęp do znakomitych rozwiązań optycznych, a Leica korzysta z bogatego know-how z dziedziny elektroniki i technik cyfrowych. W przypadku Leiki owocem tej współpracy są nie tylko cyfrowe dalmierze serii Leica M oraz średnioformatowa lustrzanka Leica S2, ale także niemal bliźniacze aparaty kompaktowe, które znaleźć można w ofercie jednego i drugiego producenta. Już w 2005 roku, w dwa miesiące po premierze Panasonika Lumix LX1 Leica zaprezentowała model D-LUX 2. Podobnie było w latach 2006 i 2008, gdzie zaraz po premierze modeli LX2 i LX3 poznawaliśmy niemal identyczny aparat z czerwoną kropką. Równie łatwo możemy odnaleźć odpowiedniki Leiki C-LUX 3 i V-LUX 1 w ofercie Panasonica. Nawet lustrzanka Panasonic Lumix DMC-L1 doczekała się wersji sygnowanej przez niemiecką markę. Nic więc dziwnego, że w dwa miesiące po premierze Panasonika Lumix LX5 na rynek wchodzi Leica D-LUX 5. Aparat jak zawsze jest nieco inny od swojego odpowiednika z oferty Japończyków, jednak pisanie, że został on stworzony na bazie LX5, bądź na odwrót mija się z celem. Zarówno obiektyw Leiki jak i matryca Panasonika nie będą w stanie działać samodzielnie. Zatem dociekanie, czy w tych kompaktach jest więcej niemieckiej legendy, czy japońskiej nowoczesności, będzie niczym innym, jak znaną z filmu Stanisława Barei próbą określania zawartości cukru w cukrze.
Dlatego z równie dużym zainteresowaniem postanowiliśmy przyjrzeć się przedprodukcyjnemu egzemplarzowi Leiki D-LUX 5, który trafił do naszej redakcji kilka dni przed oficjalną premierą.
Matryca i procesor obrazu
Opisując nasze pierwsze wrażenia z użytkowania Panasonika LX5 nie mieliśmy problemów z określeniem jaką matrycę i procesor obrazu zastosowano w aparacie. W przypadku Leiki sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, gdyż producent nie podaje z jakiej fabryki pochodzi zastosowany w D-LUX 5 sensor, ani jakim procesorem jest wspomagany.
Patrząc jednak na specyfikację obydwu modeli można pokusić się o stwierdzenie, iż w jednym i drugim produkcie znajdziemy ten sam sensor CCD produkowany przez Panasonika oraz procesor Venus Engine FHD. Matryca o rozmiarze 1/6.3 cala składa się w sumie z 11.3 mln pikseli z czego maksymalnie wykorzystywanych jest 10 mln. W stosunku do modelu D-LUX 4 nic się więc w tym wypadku nie zmieniło, jednak rzut oka na dostępne czułości pozwala dojść do wniosku, iż możemy mieć do czynienia z nowszym sensorem – producent udostępnił nam bowiem maksymalną czułość wynoszącą ISO 12800 (przy rozdzielczości ograniczonej do 3 Mpix). Podobnie rzecz wyglądała w LX5, gdzie producent chwalił się zastosowaniem matrycy, w której udało się udoskonalić kilka parametrów w stosunku do poprzednika. Przede wszystkim ma ona wyróżniać się lepszą dynamiką tonalną oraz poprawioną czułością. Zastosowano w niej również mikrosoczewki nowej konstrukcji.
Na temat procesora obrazowego możemy sobie co najwyżej pogdybać. Zakładając, iż w Leice, podobnie jak w Panasoniku, zastosowano układ o nazwie Venus Engine FHD, to nie dość, że otrzymaliśmy możliwość zapisywania filmów w formacie AVCHD Lite, to w połączeniu z mechanizmem Sonic Speed AF udało się zwiększyć szybkość automatycznego ustawiania ostrości nawet o 40%. Nic więc dziwnego, że pracy AF w D-LUX 5 nic nie można zarzucić. Tym bardziej, że w słabych warunkach oświetleniowych z pomocą przychodzi nam dioda wspomagająca.
Niestety w przypadku trybu zdjęć seryjnych mamy niewielki postęp. Aparat, tak jak jego poprzednik, oferuje szybkość na poziomie 2.5 kl/s, a bufor jest w stanie pomieścić jedynie trzy zdjęcia w najwyższej rozdzielczości. Specyfikacja tutaj nie kłamie, gdyż po naciśnięciu spustu migawki nowa Leica w ciągu niewiele ponad sekundy wykonuje trzy fotografie i następnie zamiera. Nie ma więc co liczyć na automatyczne wznowienie wykonywania zdjęć po opróżnieniu bufora. Jedynie puszczenie i ponowne naciśnięcie spustu ratuje nas w tej sytuacji.
Na szczęście szybkości działania aparatu nie można nic zarzucić. W chwilę po włączeniu jest on gotowy do pracy, a poruszanie się po menu i przeglądanie zdjęć odbywa się bez najmniejszych opóźnień. Jedyne, co trwa zauważalną chwilę, to wyświetlenie 30 miniaturek w trybie podglądu zdjęć. Jednak chwila ta trwa niespełna 2 s, więc nawet najbardziej niecierpliwi nie znajdą tu powodów do narzekań.
Obiektyw
W przypadku obiektywu nie mamy już wątpliwości, kto jest jego producentem. Tor optyczny został skonstruowany przez inżynierów z Leiki i składa się on z 10 soczewek ułożonych w 9 grupach (3 z nich mają kształt asferyczny, w tym dwie podwójnie asferyczny). Wszystko to pozwoliło stworzyć stabilizowaną Leikę DC Vario-Summicron 1:2.0–3.3/5.1–19.2 Asph. o odpowiedniku ogniskowych 24–90 mm i świetle f/2.0–3.3.
W dobie megazoomów oferowany przez obiektyw 3.75-krotny zoom optyczny z pewnością na nikim nie robi już wrażenia. Jednak to i tak więcej niż 2.5x oferowane przez D-LUX 4, poza tym należy pamiętać, iż zakres 24–90 mm jest niezmiernie użyteczny i przewyższa to, co oferują nam najbardziej popularne obiektywy kitowe do lustrzanek. Poniżej prezentujemy zdjęcia wykonane na skrajnych ogniskowych.
Leica D-LUX 5 @ 24 mm |
|
Leica D-LUX 5 @ 90 mm |
|
Obiektyw z pewnością jest dużym atutem opisywanego aparatu. Oprócz stabilizacji, szerokiego kąta i bardzo użytecznego zakresu ogniskowych oferuje nam świetną jasność, co w połączeniu z matrycą wielkości 1/6.3 cala pozwala na namiastkę zabawy z głębią ostrości.
Sam proces zmiany ogniskowej przebiega bardzo płynnie i cicho. Przejście pełnego zakresu odbywa się w ok. 17 skokach. Liczbę tę można zmniejszyć do 5 poprzez włączenie w menu opcji „Krok zoomu”. Wówczas na wyświetlaczu zamiast suwaka pokazującego krotność zoomu pojawi nam się podziałka wyskalowana w milimetrach i wskazująca aktualnie ustawiony odpowiednik ogniskowej dla pełnej klatki.
W trybie filmowym zmienia się czułość dźwigni do zmiany ogniskowej i proces ten odbywa się dużo wolniej. Jest to zamierzony efekt, gdyż spotykaliśmy się z nim w wielu kompaktach Panasonika, jednak jak na nasz gust zoomowanie odbywa się zbyt wolno. Przejście całego zakresu i powrót do pierwotnej ogniskowej zajmuje niemal 15 sekund, a trzeba pamiętać, że mamy tu do czynienia z zaledwie 3.75-krotnym zoomem. Na szczęście zmiana ogniskowej nie powoduje zarejestrowania na filmie żadnych irytujących dźwięków.
W stanie spoczynku obiektyw zajmuje ok. 1.5 cm. Po włączeniu aparatu przechodzi w stan roboczy przez co wydłuża się o ok. 2 cm. Proces ogniskowania powoduje, iż może on zwiększyć swój rozmiar o kolejne 0.5 cm, co pokazuje poniższa animacja.
Producent chwali się, że zastosowana w aparacie Leica DC Vario-Summicron pozwala na uzyskiwanie wolnych od aberracji, ostrych obrazów od brzegu do brzegu kadru, przy jednoczesnym wzroście maksymalnej rozdzielczości o 30% w stosunku do poprzednika. Rzeczywiście przeglądając zdjęcia wykonane Leiką D-LUX 5 widać, że aberracją chromatyczną nie powinniśmy zaprzątać sobie zbytnio głowy, tym bardziej, że na plikach JPEG jest ona dodatkowo korygowana.
JPEG | RAW |
W trybie normalnym obiektyw pozwala ustawić ostrość na obiekcie znajdującym się minimalnie w odległości 50 cm od przedniej soczewki, a po przejściu w tryb makro dystans ten maleje do zaledwie 1 cm. Jeżeli w tym wypadku poradzimy sobie z brakiem światła, to możemy uzyskać przyzwoite efekty.
Tryb makro |
Budowa, jakość wykonania i złącza
W przypadku Panasonika LX5 ten podrozdział zaczynaliśmy od opisu zmienionego uchwytu. W przypadku Leiki nie możemy tego zrobić, gdyż tradycyjnie już producent zdecydował się na zastosowanie zupełnie gładkiej przedniej ścianki. Rozwiązanie to z pewnością nie poprawia ergonomii, gdyż chwyt aparatu nie jest taki pewny jak w przypadku Lumiksa. Dodatkowo gładkie aluminium sprawia, że obudowa jest dość śliska i trzeba uważać aby D-LUX 5 nie wysunął się z dłoni. Na pocieszenie pozostaje fakt, iż podobnie jak w przypadku D-LUX 4, tak i tutaj możemy dokupić opcjonalny uchwyt wkręcany w gwint statywowy. Niestety wiąże się to z wydatkiem 290 złotych.
Porównując wymiary opisywanego aparatu do D-LUX 4, widać, że są one do siebie zbliżone. D-LUX 5 jest jednak wyższy o ponad pół centymetra, co zostało wymuszone przez zastosowanie dodatkowego złącza akcesoriów, które opiszemy w dalszej części artykułu. Nowa Leica jest także nieco cięższa w stosunku do starszego modelu, co pokazuje poniższa tabela.
Materiałom zastosowanym przy budowie D-LUX 5 trudno cokolwiek zarzucić. Korpus jest sztywny, nic w nim nie skrzypi i nie udało nam się dostrzec jakichkolwiek luzów, czy źle dopasowanych elementów. Trzymając w jednej dłoni Panasonika LX5, a w drugiej opisywaną Leikę praktycznie nie da się dostrzec jakichkolwiek różnic w jakości wykonania. Nawet zastosowany na ściankach metal ma tę samą fakturę, a przyciski i manipulatory są równie solidnie osadzone. Klapki i mechanizmy przy nich zastosowane również niczym się nie różnią. Pierwsza z nich znajduje się na bocznej ściance i kryje złącze mini HDMI oraz USB 2.0.
Natomiast pod drugą znajdziemy kartę pamięci oraz akumulator litowo-jonowy Leica BP-DC10-E o napięciu 3.6 V. Jego pojemność wynosi 1250 mAh, co wystarcza na zrobienie kilkuset zdjęć. Po pierwszym dniu, gdy wykonaliśmy ponad 200 fotografii wskaźnik naładowania pokazywał 2 z 3 kresek, a trzeba przyznać, iż działa on w miarę liniowo.
Dodatkowo na opisywanej klapce znajdziemy także gumową zaślepkę przykrywającą otwór, przez który możemy przeprowadzić przewód zewnętrznego, opcjonalnego zasilacza.
Integralną częścią obudowy jest lampa błyskowa, która została ukryta w górnej ściance aparatu i wysuwa się za pomocą suwaka „Open”.
Według specyfikacji jej zasięg na szerokim kącie wynosi 7.2 m, co jak na aparat kompaktowy jest wynikiem bardzo dobrym. Przekłada się to na rzeczywistą pracę flesza, który nawet na odpowiedniku 24 mm doświetla scenę równomiernie i to w dużych pomieszczeniach.
Ostatnie z dostępnych złącz to gorąca stopka, pod którą umieszczono znane z LX5 złącze akcesoriów ukryte pod zaślepką.
Możemy do niego podpiąć np. zewnętrzny wizjer elektroniczny Leica EVF-1.
Osoby przyzwyczajone do elektronicznych wizjerów znanych z niektórych bezlusterkowców, np. Panasonika G1/G2, z pewnością będą nieco zawiedzione, gdyż obraz wyświetlany przez EVF-1 jest znacznie mniejszy, lecz porównując go do wizjerów stosowanych w aparatach kompaktowych wypada on bardzo dobrze.
Przyciski i menu
W temacie przycisków Leiki D-LUX 5 możemy napisać dokładnie to samo, co w przypadku Panasonika LX5, gdyż ich ułożenie jest jednakowe. Choć sama koncepcja ułożenia przycisków nie odbiega zbytnio od modelu D-LUX 4, to producent zdecydował się jednak na wprowadzenie kilku istotnych zmian. Pierwszą z nich jest z pewnością zastosowanie pokrętła, które dostępne jest pod kciukiem i pozwala na szybką zmianę parametrów. Oczywiście jego funkcja zmienia się w zależności od wybranej wcześniej opcji, np. w trybie preselekcji przysłony możemy za jego pomocą sterować aperturą, a w trybie priorytetu migawki zmieniamy czas ekspozycji. Dodatkowo pokrętło można nacisnąć, co daje nam dostęp do regulacji kompensacji ekspozycji. Podobnie jak w LX5, tak i tutaj można mieć trochę zastrzeżeń do jego pracy. Wszystko za sprawą nie najlepszego osadzenia pokrętła w obudowie. Zbyt mało ono wystaje z korpusu, a do tego stawia zbyt duży opór podczas kręcenia. W rezultacie, trzeba poświecić chwilę, aby się przyzwyczaić do tego sposobu funkcjonowania.
Pod pokrętłem umieszczono przycisk uruchamiający podgląd zdjęć oraz guzik odpowiedzialny za blokadę ekspozycji. W stosunku do D-LUX 4, ten ostatni zajął miejsce przycisku „Q.MENU”, który w nowym modelu powędrował na sam dół i daje dodatkowo możliwość usuwania zdjęć. Przycisk ten umożliwia dostęp do podręcznego menu. Jego wygląd zmienia się w zależności od wybranego trybu fotograficznego, a znalazły się w nim takie opcje jak balans bieli, jakość zdjęć, czy ustawienia lampy błyskowej.
Na tylnej ściance aparatu nie mogło zabraknąć przycisków kierunkowych, które pozwalają także na dostęp do ustawień samowyzwalacza, ISO, oraz pola AF. Dolny kursor to także przycisk funkcyjny „Fn”, pod którym domyślnie przypisano ustawienia kontrastu, kolorystyki i wyostrzania zdjęć (tzw. Tryb Filmu), a przycisk centralny to tradycyjnie „MENU/SET”, uruchamiający menu i pozwalający zatwierdzać wybrane opcje. Funkcję przypisaną do przycisku „Fn” możemy ustawić sobie w menu i możemy tu wybierać spośród wielu opcji, m.in.: tryb filmu, jakość zdjęć, tryb pomiaru światła, balans bieli, tryb AF, lampa błyskowa, auto bracketing.
Listę manipulatorów na tylnej ściance zamyka ten opisany jako „DISPLAY” i który, jak łatwo się domyślić, odpowiada za zmianę informacji wyświetlanych na ekranie LCD. Jego działanie ilustruje poniższa animacja.
W nowej Leice nie mogło zabraknąć znanych z wcześniejszego modelu suwaków pozwalających na wybór proporcji zdjęcia oraz trybu pracy AF. Tradycyjnie znalazły się one na obudowie obiektywu i dodatkowo użytkownicy otrzymali możliwość wykonywania zdjęć o stosunku boków 1:1.
Trzeba jednak mieć na uwadze, że dostępne w aparacie formaty zdjęć wykorzystują niewielką liczbę dodatkowych pikseli (wykraczających w poziomie poza format 4:3) przy jednoczesnym zmniejszeniu liczby pikseli wykorzystywanych w pionie. Prowadzi to do zachowania tego samego kąta widzenia dla wszystkich trybów i do zmniejszenia rozdzielczości. W rezultacie fotografia w formacie 3:2 ma 9.5 Mpix, w formacie 16:9 9 Mpix, a 1:1 już tylko 7.5 Mpix. Poniższa tabela przedstawia zdjęcia wykonane w różnych proporcjach.
Proporcje 1:1 |
|
Proporcje 4:3 |
|
Proporcje 3:2 |
|
Proporcje 16:9 |
|
Aby zakończyć temat przycisków musimy przyjrzeć się jeszcze górnej ściance aparatu, gdzie oprócz wspomnianego wcześniej suwaka otwierającego lampę błyskową znajdziemy włącznik, spust migawki oraz dźwignię zmiany ogniskowej.
Nie mogło zabraknąć tam także koła wyboru trybów ekspozycji, na którym znalazły się dwie, nieznane dotąd użytkownikom D-LUX 4 pozycje. Obok ikonki kamery filmowej pojawiła się literka M, a między trybem wyboru sceny „SCN” a trybem automatycznej detekcji sceny „A” znalazła się ikonka przypominająca paletę malarską. Ta ostatnia wprowadza nas do menu wyboru trybu kolorystycznego, gdzie wśród wielu dostępnych tam opcji możemy znaleźć imitację kamery otworkowej, czy nadać zdjęciu barwy retro albo wprowadzić ziarno znane ze zdjęć analogowych. Opcji tych jest w sumie kilkanaście, a poniżej prezentujemy efekty, jakie pozwalają one uzyskać
Monochromat |
|
Duża dynamika |
|
Sztuka dynamiczna |
|
Dynamiczny B&W |
|
Sylwetka |
|
Fotografia otworkowa |
|
Efekt pisaków |
|
Ekspresyjny |
|
Retro |
|
Czyste barwy |
|
Elegancki |
|
Druga ze wspomnianych ikonek pozwala na uruchomienie manualnego trybu filmowania, o którym opowiemy więcej w dalszej części artykułu, jednak trzeba tu wskazać, iż jej pojawienie się jest połączone z zastosowaniem na obudowie nowego manipulatora. Jest nim dedykowany przycisk uruchamiający rejestrację filmu. W przypadku Panasonika LX5 producent chwalił się, że ta lokalizacja została podyktowana względami ergonomicznymi i jest tak dobrana aby proces włączenia i wyłączenia nagrywania wideo nie powodował rozmycia na filmie. Rzeczywiście jest w tym sporo racji, gdyż dostęp do przycisku jest bardzo wygodny, leży on w zasięgu palca wskazującego i nie musimy się gimnastykować, żeby uruchomić tryb wideo.
Znajdujący się na kole nastaw Tryb Sceny „SCN” umożliwia szybki dostęp do menu wyboru trybów tematycznych, których jest w sumie 23.
Osoby bardziej leniwe z pewnością ucieszy obecność trybu „A” (w Panasoniku LX5 jest on oznaczony jako iA), który automatycznie, w zależności od zastanych warunków, wybierze stosowny tryb tematyczny. Natomiast użytkownicy zaawansowani mogą skorzystać z trybów P/A/S/M lub nawet stworzyć własne profile zdjęciowe i przypisać je pod pozycjami C1 i C2.
Widać zatem, że konstruktorzy aparatu w dużej mierze bazowali na doświadczeniach zdobytych przy projektowaniu bezlusterkowca Panasonic GF1, gdyż górna ścianka D-LUX 5 do złudzenia przypomina tę znaną z aparatu systemu Mikro Cztery Trzecie.
Struktura menu nowej Leiki nie odbiega od tego co mogliśmy zobaczyć w przypadku Panasonika LX5. Układ jest bardzo czytelny, więc nikt nie powinien mieć problemów z poruszaniem się po menu i odnalezieniem stosownych opcji. Jednak osoby mniej cierpliwe mogą się nieco zirytować koniecznością przechodzenia przez 6 zakładek w menu ustawień trybu fotografowania.
W przypadku Panasonika LX5 mieliśmy do czynienia z 7 zakładkami, gdyż w menu znalazła się opcja „KONWERSJA”, którą należy aktywować w przypadku korzystania z konwertera szerokokątnego. W Leice tej pozycji zabrakło, lecz nie wiemy, czy dlatego, że producent nie przewiduje stosowania tego akcesorium, czy po prostu pojawi się w finalnej wersji aparatu.
Pozostałe zakładki w menu konfiguracji oraz ustawień filmu wyglądają już identycznie jak w LX5 i jedyne co pozwala je odróżnić, to nieco inna kolorystyka.