Canon EF-S 60 mm f/2.8 Macro USM - test obiektywu
3. Budowa i jakość wykonania
Zamknięta konstrukcja, to oczywista zaleta. Nic się nie wysuwa, nic nie
zasysa kurzu do wnętrza instrumentu, nie mamy żadnych problemów z filtrami,
które, niejako, z definicji nie rotują.
Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, Canon nie szykuje dla nas jakiś specjalnych niespodzianek. Niewielka przednia soczewka jest otoczona gwintem mocowania filtrów o średnicy 52 mm. Poniżej znajdziemy miejsce do mocowania osłony przeciwsłonecznej (w przypadku Canona, rzecz jasna, trzeba ją dokupić oddzielnie), wygodny i chodzący precyzyjnie pierścień do manualnego ustawiania ostrości oraz czytelną skalę odległości rozciągającą się od 20 centymetrów do nieskończoności i umieszczoną za szybką. Po jej lewej stronie, znajdziemy przełącznik AF/MF służący do zmiany trybu pracy mechanizmu ustawiającego ostrość. Obiektyw kończy się metalowym bagnetem i charakterystycznym dla EF-S-ów gumowatym pierścieniem, który powoduje, że obiektywu nie możemy podpiąć do korpusów pełnoklatkowych.
Jeśli chodzi o minimalną odległość ostrzenia, producent podaje wartość 20 centymetrów. Warto jednak zaznaczyć, że wielkość ta mówi o odległości od płaszczyzny głównej, a nie od przedniej soczewki. Trzeba więc wiedzieć, że fotografując na dolnym krańcu skali mamy obiekt około 9 centymetrów od przedniej soczewki. Dla wielu robaczków to zbyt klaustrofobiczna sytuacja by ją znosić w pokorze. Monety i żołnierzyki mojego syna były znacznie cierpliwsze.
Jeśli chodzi o konstrukcję wewnętrzną, mamy tu do czynienia z 12 elementami ustawionymi w 8 grupach. Z jednej strony to podobna sytuacja do Nikkora, który ma 12 elementów w 9 grupach. Z drugiej, Nikon chwali się zastosowaniem jednej soczewki ze szkła niskodyspersyjnego i dwóch asferycznych. Canon o jakiś specjalnych elementach nie wspomina. Chwali się za to zastosowaniem szkła bezołowiowego. Wewnątrz obiektywu znajdziemy jeszcze kołową przysłonę o siedmiu listkach, którą możemy domknąć do f/32.