Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie, a także do prawidłowego działania i wygodniejszej obsługi. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Partnerzy mogą połączyć te informacje z innymi danymi otrzymanymi od Ciebie lub uzyskanymi podczas korzystania z ich usług i innych witryn.
Masz możliwość zmiany preferencji dotyczących ciasteczek w swojej przeglądarce internetowej. Jeśli więc nie wyrażasz zgody na zapisywanie przez nas plików cookies w twoim urządzeniu zmień ustawienia swojej przeglądarki, lub opuść naszą witrynę.
Jeżeli nie zmienisz tych ustawień i będziesz nadal korzystał z naszej witryny, będziemy przetwarzać Twoje dane zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W dokumencie tym znajdziesz też więcej informacji na temat ustawień przeglądarki i sposobu przetwarzania twoich danych przez naszych partnerów społecznościowych, reklamowych i analitycznych.
Zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies możesz cofnąć w dowolnym momencie.
Po wielu latach noszenia wora w skałach i górach odkryłem pewne prawo, które kwestionuje dotychczasowe aksjomaty fizyczne. Mianowicie kilogram nie jest wartością stałą, a jego waga rośnie wraz z przebytą odległością. Nadszedł czas sprawdzić, jak plecak sprawdza się w praktyce. Pierwszym etapem naszej podróży było lotnisko – plecak można zabrać na pokład samolotu tylko jako opcja „WIZZ Priority” (czyli wg regulaminu linii lotniczej Wizz Air, którą lecieliśmy do Marakeszu – podręczna walizka na kółkach o wym. 55×40×23, max 10 kg.) – jest to opcja dodatkowo płatna, ale wygląda na to, że jeżeli chcemy zabrać całość (a absolutnie nie wyobrażałem sobie przekazania plecaku ze sprzętem fotograficznym do luku bagażowego jako bagaż rejestrowy) to jedyna możliwość. Z drugiej strony dodatkowa opłata nie jest zbyt wysoka, a mamy gwarancję bezpieczeństwa sprzętu wartego w końcu kilkanaście tysięcy złotych. Jeżeli jednak nie chcemy płacić, albo nie ma takiej możliwości – a tak się stało podczas lotu powrotnego, gdyż lecieliśmy czarterem – możemy wyjąć unit fotograficzny, a dzięki temu, że ma on własną klapę oraz uchwyt – wnieść go na pokład jako bagaż podręczny niczym małą walizeczkę. Wskazana jest tutaj ostrożność, ponieważ klapa unitu wykonana jest z cienkiego materiału, ale całość jest poręczna i to rozwiązanie również dobrze się sprawdziło. Generalnie jednak podczas całego wyjazdu starałem się plecak mieć cały czas przy sobie, także podczas transportu sprzętu do Taghii na osiołkach zdecydowałem się nieść go samodzielnie na plecach.
Kilka pierwszych dni w Taghii było okazją do zapoznania się z topografią i ze specyfiką berberyjskich szlaków i ścieżek. Na początek nie zabierałem zbyt wiele sprzętu, ponieważ nie był mi potrzebny sprzęt wspinaczkowy. Chłopaki poszli się trochę rozwspinać, więc w plecaku wylądował tylko aparat z obiektywami, woda, trochę jedzenia i ubrania. Podczas tych marszów oceniłem, jak sprawdza się system nośny przy umiarkowanym obciążeniu oraz jak wygląda mobilność w trudniejszym terenie.
----- R E K L A M A -----
Jeżeli ktoś oczekuje w Maroku szlaków o charakterze takim jak w Tatrach, może się srogo zdziwić. Tak naprawdę Taghia jest dzikim rejonem i została „odkryta” przez wspinaczy i dla wspinaczy. Ruchu turystycznego praktycznie tu nie ma, jak również szlaków – ścieżki prowadzą w zasadzie pod ściany i drogi wspinaczkowe i w dużej mierze do podejść wykorzystuje się tradycyjne ścieżki dla kóz i lokalnych pasterzy. Są one zwykle bardzo wąskie, często eksponowane, wiodące krawędzią zbocza lub ściany. Charakterystycznym – oraz, nie ukrywam, na początku stresującym – elementem są tzw. „berber bridges”, czyli mostki dla kóz z suchych pni przerzucane w bardzo eksponowanych miejscach, nad przepaściami – tylko niekiedy ubezpieczone łańcuchem lub poręczówką. W takim terenie dopasowanie plecaka jest istotne dla sprawnego i bezpiecznego poruszania się. Przy umiarkowanym ciężarze pas biodrowy spełnia bardzo dobrze swoje zadanie i pozwala przenieść obciążenie z ramion na biodra – choć nie ukrywam, że przy tego typu konstrukcji miałem pewne obawy, czy nie będzie on raczej tylko elementem dekoracyjnym. Plecak niosło się bardzo komfortowo, szerokie pasy nośne dobrze układały się na ramionach, nic nie gniotło i nie uciskało, a bardzo sprawny system regulacji szelek pozwolił na wygodne i szybkie dopasowanie plecaka podczas podejścia.
Plecy wyłożone są miękką, karbowaną pianką, co umożliwia wentylację, nie miałem wrażenia „mokrych pleców” podczas marszu. W trudnym terenie możemy dodatkowo ustabilizować plecak za pomocą dodatkowego zapięcia na piersiach. No i tutaj kolejny punkt dla projektantów z Lowepro – pomimo sporej pojemności i masywnej dolnej części z komorą foto – plecak dobrze przylega do ciała, nie buja się, nie odchyla, nie ogranicza i nie krępuje ruchów. Bez problemu możemy wykonać pełne krążenie ramion, a wór na plecach w niczym nam nie przeszkadza. W ogóle nie odczułem jakichkolwiek ograniczeń przy pokonywaniu trudniejszych technicznie odcinków podejścia, także przy pomaganiu sobie rękami przy podchodzeniu czy schodzeniu, gdzie nieraz trzeba było się odpowiednio ustawić, zaprzeć z tyłu lub boku lub korzystać z poręczówki. W eksponowanym terenie plecak nie zaburza równowagi, dzięki nisko ustawionemu i przylegającemu do ciała środkowi ciężkości. Tutaj doskonale sprawdza się niewielka głębokość plecaka – 22.5 cm, co potwierdza przewagę nad konkurencją – w F-Stop i Shimoda nieco się obawiałem większej głębokości wynoszącej 28–30.5 cm.
Do właściwej akcji w ścianie niezbędne było dopakowanie plecaka pełnym zestawem sprzętu wspinaczkowego, który potrzebny był mi do zdjęć, a także zapasem jedzenia i wody. Planowaliśmy podejść na szczyt masywu Tagouijimt na nogach, a następnie zjechać 800-metrową ścianą. Taka taktyka miała kilka korzyści – po pierwsze koledzy chcieli zapatentować najtrudniejsze miejsca i wyciągi, a to była też najlepsza okazja do wykonania zdjęć. Ponadto chcieliśmy wnieść dodatkową ilość wody i jedzenia, a także śpiwory i karimaty, ponieważ zarówno rekonesans i zdjęcia, jak i finalne przejście było zaplanowane na dwa dni z noclegiem na półeczce skalnej w połowie ściany. To też wymusiło zabranie dodatkowych ubrań. Wszystko razem sprawiło, że plecaki mieliśmy wypakowane do pełna i podchodziliśmy już ze sporym obciążeniem. Także podczas tego podejścia muszę przyznać Powderowi wysokie noty. Do plecaka zmieściłem wszystko, co było mi niezbędne w ścianie – tutaj przydały się dodatkowe paski do troczenia sprzętu, ponieważ kask nie zmieścił mi się do środka i był przytroczony na zewnątrz.
Przy podejściu wynoszącym 900 metrów różnicy poziomów i trwającym ponad 4 godziny z dużym obciążeniem, w niełatwym terenie, trudno mówić o jakimkolwiek komforcie w niesieniu plecaka, jednakże potwierdzam dobrą konstrukcję szelek i pasa biodrowego – dobrze sprawują się i są wygodne nawet przy transporcie dużego ładunku. Nie czułem żadnych otarć, drętwienia ramion czy wrzynania się pasów. Natomiast ujawniła się pewna wada, ponieważ umiejscowienie kieszeni na camel-backa z boku plecaka powoduje jednak nieco nierównomierne rozłożenie ciężaru. Te dwa litry wody ciążą na jedną stronę i powoduje to pewien dyskomfort.
Wygląda na to, że korzystasz z oprogramowania blokującego wyświetlanie reklam.
Optyczne.pl jest serwisem utrzymującym się dzięki wyświetlaniu reklam. Przychody z reklam pozwalają nam na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem serwerów, opłaceniem osób pracujących w redakcji, a także na zakup sprzętu komputerowego i wyposażenie studio, w którym prowadzimy testy.
Będziemy wdzięczni, jeśli dodasz stronę Optyczne.pl do wyjątków w filtrze blokującym reklamy.