Sigma DP1 - test aparatu
6. Podsumowanie
- solidna i metalowa obudowa,
- jakość optyki dająca ostry obraz w centrum i na brzegu kadru,
- znikoma aberracja chromatyczna,
- mała dystorsja,
- mały astygmatyzm,
- dość dobra praca pod ostre światło,
- rewelacyjnie niskie szumy (w pełni użyteczne ISO 800),
- bardzo duży zakres tonalny,
- celny autofokus,
- obecność gorącej stopki,
- możliwość zapisu plików RAW,
- przejrzyste menu,
- dobry i czytelny nawet w ostrym słońcu wyświetlacz.
Wady:
- wysoka cena,
- długi czas czytania matrycy,
- automatyczne odejmowanie darków dla dłuższych czasów ekspozycji,
- obiektyw mógłby być jaśniejszy,
- słaba moc wbudowanej lampy,
- mała ergonomia uchwytu dla osób o dużych dłoniach,
- konieczność częstego wchodzenia do menu w celu zmian podstawowych parametrów,
- wolny autofokus,
- ubogi tryb seryjny,
- przeciętna jakość filmów,
- wąski i trudny do precyzyjnej pracy pierścień do manualnego ustawiania ostrości,
- wyświetlacz LCD mógłby mieć lepszą rozdzielczość,
- wizjer optyczny tylko jako opcja.
I jak tu podsumować tak nietypowy aparat? Tym bardziej, że Sigma sama
z siebie i od początku twierdziła, że DP1 ma jeden priorytet - jakość
obrazu. Jeśli więc popatrzeć z tej perspektywy, to producent ze swego
zadania wywiązał się celująco.
Nie ma róży bez kolców i w wielu przypadkach cena jaką przyszło nam za
to zapłacić jest spora. Stałoogniskowy obiektyw to zysk na jakości lecz
strata na uniwersalności. Rekordowo małe szumy okupione są długim czasem
czytania matrycy. Takich przykładów można podać więcej. Nie może nam to
jednak przysłonić obrazu całości i tego co w fotografii jest naprawdę
ważne. Sigmą daje się robić zdjęcia wyjątkowej jakości, bogate w
szczegóły, ubogie w szum i o rewelacyjnym zakresie tonalnym. Dostajemy
jakość, o której mogą pomarzyć wszystkie kompakty i wiele lustrzanek.
Wszystko inne blednie więc wobec tak poważnych zalet. Kiedyś przecież
film naciągaliśmy ręcznie, ostrzyliśmy manualnie i między jednym
zdjęciem a drugim mijało kilka sekund. A zdjęcia powstawały wtedy nie
gorsze niż dzisiaj.
Tradycyjnie już, sumaryczna ocena w teście to średnia z trzech ocen cząstkowych przyznawanych za jakość wykonania i użytkowanie, własności optyczne i osiągi matrycy. Omówmy więc pokrótce poszczególne kategorie.
Jeśli chodzi o jakość wykonania, Sigmie DP1 trudno coś zarzucić. Mamy solidną obudowę, przyzwoity wyświetlacz LCD, wybudowaną lampę oraz możliwość podłączenia zewnętrznej, małą i poręczną baterię, którą łatwo się chowa i wyjmuje. Gorzej jest z użytkowaniem. Obudowa jest za mała dla osób o dużych rękach, aparat jest wolny, dużo rzeczy zagrzebano w menu. W sumie ilość wad i zalet podobna więc ocena musi oscylować w okolicach 3+.
Jeśli chodzi o optykę, to tutaj poważnych zastrzeżeń nie ma. W zasadzie doczepić się można tylko zauważalnej komy oraz tego, że czasami chciałoby się mieć lepsze światło. Reszta to same zalety, czyli w pełni zasłużone 5.
Matryca w zbudowana technologii Foveon X3 to największy atut tego aparatu. Dostajemy małą ilość pikseli, dużą liczbę szczegółów, niskie szumy, wysoki zakres tonalny i poprawne odwzorowanie kolorów. Czego chcieć więcej? W pełni zasłużone 5+. Dlaczego nie 6? Trochę punktów ubyło za lekko loteryjny balans bieli, a poza tym trzeba zostawić miejsce, bo nie starczy nam skali dla Sigmy SD15...
No właśnie. Sigma SD15, która ma pokazać się najprawdopodobniej na Photokinie. Biorąc pod uwagę to co pokazała DP1 oraz fakt, że konstruktorzy mieli kolejny rok na dopracowanie szczegółów oraz to, że w lustrzance możemy dać nowy procesor albo i dwa, a także lepiej odprowadzić ciepło, już nie mogę się doczekać gdy SD15 wpadnie w nasze ręce.
Wracając do DP1 ocena ostateczna to w pełni zasłużone 5-.
Przykładowe zdjęcia