Leica M9 - test aparatu
9. Podsumowanie
Zacznijmy od jakości wykonania. Gdy weźmiemy pod uwagę ogromne doświadczenie Leiki w produkcji dalmierzowców, fakt że korpus Leiki M9 zewnętrznie niezbyt mocno różni się od tego co widzieliśmy w M8, M7 czy nawet M6, uwzględnimy informację, że wszystkie aparaty są składane ręcznie i ręcznie kontrolowana jest ich jakość, sztuka po sztuce, trudno na cokolwiek narzekać. Dostajemy produkt wytrzymały, świetnie wykonany i gustowny, który będzie taki sam za następne 5 czy 10 lat.
Jaka jest ergonomia? Dla każdego przyzwyczajonego do lustrzanek
przejście na dalmierz może być trudne. Jest kilka rzeczy, które mogą
drażnić. Aparat inaczej się trzyma, w porównaniu do typowej lustrzanki,
ma gorzej wyprofilowany uchwyt, lecz jest od niej lżejszy i
poręczniejszy. Nie podobał nam się wyświetlacz, który ma słabą
rozdzielczość i jest ogólnie kiepski. W sprzęcie tej klasy, naprawdę
można postarać się o coś lepszego. System celownikowy rządzi się swoimi
prawami i osobom, które używają go długo ramki w wizjerze wydają się
czymś naturalnym. Innym kadrowanie może na początku sprawić trudność. Z
pewnością pomogłaby im funkcja Live View, która w M9 mogłaby być
zastosowana bez najmniejszych problemów. Dla wielu byłaby niepotrzebną
nowością, ale przecież nie trzeba jej używać. Na pewno znalazłaby swoich
zagorzałych zwolenników.
Jest jeszcze kilka rzeczy, które z jednej strony są drażniące, a z drugiej stanowią pomost pomiędzy starymi Leikami a nowym cyfrowym modelem. Ot choćby sposób wymiany karty pamięci. Nie mamy typowego gniazda, lecz żeby wymienić kartę musimy zdjąć dolną podstawę aparatu. Żaden problem dla posiadaczy dalmierzy analogowych, którzy dokładnie w taki sposób wymieniali film. Dla młodych osób, wychowanych na cyfrówkach, brak szybko dostępnego gniazda karty może być wadą, tym większą, w im gorszych warunkach atmosferycznych przyjdzie im pracować.
Jeśli chodzi o jakość obrazu mamy dwa atuty. Pierwszym są szkła systemu M, które Leica reklamuje, ze sporą dozą racji, jako najlepsze na świecie. Nie mamy drugiego systemu, w którym mamy do dyspozycji 50-tkę o świetle f/0.95 czy 21-kę o świetle f/1.4. Nie mamy innego systemu, w którym znajdziemy 35-tkę f/1.4 około dwa razy mniejszą od canonowskiej 35L. Druga sprawa to detektor, który tym razem Kodakowi się udał. Jest naprawdę ostry, dobrze zachowuje się na wyższych czułościach dając w pełni użyteczne zdjęcia do ISO 1600 i daje naprawdę dobry zakres tonalny. Nie jest jednak pozbawiony wad. Wysoką rozdzielczość po części uzyskano rezygnując z filtru dolnoprzepustowego oraz nie redukując efektu Moire’a. Szkoda, że najniższą natywną czułością jest ISO 160, bo forsowane oprogramowaniem ISO 80 nie jest takie jakie byśmy chcieli. Nie ta jakość, nie ten zakres tonalny.
Pomimo tych drobnych wpadek, Leica M9 na pewno znajdzie nabywców. Era chorób wieku dziecięcego, na które cierpiała M8 odeszła bezpowrotnie. Zaczęła się era cyfrowych dalmierzy z prawdziwego zdarzenia. I niech trwa jak najdłużej!
Przykładowe zdjęcia
Zdjęcia przykładowe dostarczone przez firmę Leica