Canon EOS R1 - test aparatu
9. Podsumowanie
Budowa, jakość wykonania i funkcjonalność
Najnowszy flagowiec Canona pozostaje trochę mniejszy od 1D X Mark III. Odziedziczył po nim „pancerną” konstrukcję w postaci wysokiej klasy materiałów (korpus ze stopu magnezu, z dodatkiem poliwęglanu i włókna szklanego) oraz uszczelnienia. Oba uchwyty oraz sporą część przedniej ścianki pokryto przyczepnym gumowym tworzywem.
Interfejs użytkownika z pewnością nie zaskoczy dotychczasowych posiadaczy sprzętu Canona. Główne menu jest typowe dla aparatów systemowych EOS, producent dołożył natomiast nową kategorię, służącą do mapowania elementów sterujących.
R1 został wyposażony w ekran LCD o przekątnej 3.2 cala i rozdzielczości 2.1 miliona punktów. Wyświetlany obraz jest bardzo dobrej jakości, docenić należy także możliwość zmiany jego położenia (odchylenia w lewo i obrotu). Przydatny może się również okazać dotykowy interfejs o szerokiej funkcjonalności. Podobnie jak np. w R3, na górnym panelu mamy dodatkowy, niewielki i monochromatyczny ekran, wyświetlający całkiem sporą liczbę parametrów.
Świetnie prezentuje się wizjer testowanego aparatu, zarówno pod kątem rozdzielczości (9.44 miliona punktów), jak i powiększenia (0.9x). Przy ustawieniu 120 Hz płynność obrazu nie daje powodów do narzekań, podobnie jak również poziom szumu w ciemnym otoczeniu. Ponownie pojawia się funkcja Eye Control (wskazanie aktywnego punktu AF poprzez detekcję ruchu oka), nieco udoskonalona względem R3.
EOS R1 oferuje nagrywanie filmów w jakości 6K, w RAW-ach i z wykorzystaniem profili Canon Log 2 i HDR PQ. Pełny test trybu wideo zamieściliśmy już w tym materiale.
Użytkowanie i ergonomia
Ergonomia testowanego flagowca stoi na bardzo dobrym poziomie. Podstawowa rękojeść jest odpowiednio obszerna i zapewnia pewny chwyt tego niezbyt w końcu lekkiego korpusu. Uchwyt pionowy mógłby być nieco głębszy, mimo to, nie będziemy na niego zbytnio narzekać. Na pochwałę zasługuje bogaty zestaw elementów sterujących, obejmujące także część zdublowanych przycisków i pokręteł występujących na „gripie”. Cieszą całkiem szerokie opcje mapowania guzików, obecność małego panelu 9 ustawień (wywoływanego przyciskiem M-Fn), podręcznego menu czy sekcji „Moje menu”. Pozwalają one na wygodny dostęp do wielu funkcji zgodny z upodobaniami fotografów.
Ogólna szybkość pracy R1 nie daje żadnych powodów do narzekań. Tryb seryjny zapewnia dobrą wydajność nawet przy 40 kl/s. Jako, że mamy do czynienia z matrycą o architekturze warstwowej, czas odczytu danych z sensora jest bardzo krótki (2.5 ms) i nie musimy się obawiać zniekształceń wynikających z efektu
System autofokusa Dual Pixel Intelligent AF został zmodyfikowany względem starszych EOS-ów. Co drugi zielony sensel podzielono nie w pionie, a w poziomie. Dzięki temu matryca zyskała możliwość detekcji fazy w obu kierunkach, możemy zatem mówić o czujnikach krzyżowych. Efektem tego, AF radzi sobie po prostu wyśmienicie. Nawet w teście z szybko przemieszczającymi się kotami w ciemnym mieszkaniu wypadł naprawdę dobrze – choć nie idealnie.
W EOS-ie R1 znajdziemy całkiem sporo ciekawych funkcji dodatkowych, zaczynając od stabilizacji sensora o skuteczności ok. 3.5 EV. Do dyspozycji mamy także na przykład timer interwałowy, który pozwala na automatyczne wykonywanie zdjęć poklatkowych. Ciekawym rozwiązaniem jest również możliwość ustawienia czasu ekspozycji (z dokładnością do 1 sekundy) w trybie Bulb. Dzięki niej, przy wykonywaniu długich ekspozycji można się właściwie obejść bez wężyka spustowego. W nowym EOS-ie nie zabrakło także znanego z ostatnich aparatów tego producenta systemu detekcji migotania światła, także tych o wysokiej częstotliwości (np. LED). Poza tym, mamy wbudowany odbiornik GPS, który poza geotagowaniem wykonywanych zdjęć pozwala także na rejestrację przebytej z aparatem trasy. Zastosowano także gniazdo sieciowe RJ45 i moduł Wi-Fi (wspierany przez Bluetooth), który pozwala na bezprzewodową komunikację z urządzeniami zewnętrznymi, w tym zdalne fotografowanie i przeglądanie zdjęć z poziomu smartfona lub tabletu.
24-megapikselowa matryca EOS-a R1 notuje trochę wyższe wyniki zdolności rozdzielczej niż R3 i Sony A9 III. Zauważyliśmy, że testowany flagowiec wyposażono w symetryczny filtr antyaliasingowy o niewielkiej mocy – mniejszej niż w przypadku starszego EOS-a i aparatu Sony. JPEG-i – tradycyjnie w aparatach systemowych Canon – nie są wyostrzane przy zerowym stopniu tego parametru.
W R1 zaimplementowano także funkcję zwiększania rozdzielczości pojedynczego zdjęcia, wykorzystującą technologię głębokiego uczenia. Efekt końcowy nie przypadł nam szczególnie do gustu, choć w niektórych sytuacjach daje pewien zysk wizualny.
Najniższe błędy dC, czyli najlepsze odwzorowanie kolorów, zanotowaliśmy w świetle naturalnym i LED-owym. Automatyka przy żarówkach zapewniła ciepłe zabarwienie, ale po zmianie z domyślnego wariantu „priorytet atmosfery” na „priorytet bieli” udało się je trochę zredukować. W całym teście średnia odchyłka od parametru S wyniosła zaledwie niespełna ok. 5%, co oznacza nasycenie barw zgodne z rzeczywistym.
Jak na aparat z 24-megapikselową matrycą, EOS R1 oferuje naprawdę dobry poziom szczegółowości. Świetnie wypada także na wysokich nastawach ISO, bowiem zdjęcia prezentują się całkiem dobrze nawet przy ISO 25600. Tym samym, R1 ma przewagę nad konkurentami, szczególnie Sony A9 III.
Proces odszumiania JPEG-ów można kontrolować w 4-stopniowej skali. Trzeba przyznać, że kolejne nastawy dają niezłe efekty i nie powodują dużej degradacji szczegółów obrazu.
EOS R1, podobnie jak inne zaawansowane aparaty Canona, oferuje także zapis plików HEIF, zapewniających 10-bitową głębie kolorów oraz wydajniejszą kompresję niż w JPEG-ach. Plusem jest poszerzenie dynamiki tonalnej sceny przede wszystkim w jasnych partiach obrazu.
Na niskich czułościach, R1 i A9 III prezentują podobny i jednocześnie bardzo dobry poziom rejestrowanych detali. Oba ustępują oczywiście Nikonowi Z9, którego 45-megapikselowy sensor wypada w tej kategorii zauważalnie lepiej. Canon natomiast świetnie radzi sobie pod względem niskiego poziomu szumu. Obraz przy ISO 12800 wygląda całkiem nieźle, a i kolejna nastawa wypada nie najgorzej. Wg pomiarów wykonanych w Imateście, dla ISO 6400 R1 ma ok. 1/2 EV przewagi nad R3 i ok. 2/3 EV nad A9 III. Większa różnica występuje względem Nikona Z9, który traci do R1 ok. 1 i 1/2 EV.
Analiza darków pokazała, że podobnie jak w wielu ostatnich modelach tego producenta, dla niskich czułości (do ISO 200 włącznie) zastosowano niższy bias na poziomie 512. Dla pozostałych czułości ma on wartość 2048. Darki dla wysokich czułości noszą ślady bandingu, widać także pionową kreskę pośrodku kadru. W tej kategorii R1 niestety nie błyszczy.
W Canonie R1, dla ISO 100 liczba tonów sięga 438, a to daje 8.8-bitowy zapis danych. Tym samym, R1 wypadł bardzo podobnie jak Nikon Z9 i Sony A9 III (oba po 8.7 bita). W EOS-ie R3 zanotowaliśmy trochę lepszy wynik – 9.2 bita.
Dynamika tonalna dla kryterium jakości obrazu SNR=10 przy ISO 100 wyniosła dużo, bo 10 EV. To świetny wynik, choć w R3 zanotowaliśmy nieco więcej - 10.3 EV. Nikon Z9 uzyskał 8.9 EV (dla ISO 64), natomiast Sony A9 III 9.2 EV (dla ISO 250). Dla SNR=1, dynamika w R1 wyniosła 13.6 EV, co oznacza, że 14-bitowy zapis nie jest w pełni wykorzystywany.
Badanie zachowania fotodiod matrycy pokazało, że wszystkie czułości, przedstawione jako średnie wartości ze wszystkich grup senseli, są poniżej wartości nominalnych – dla zakresu ISO 100-800 odstępstwa wynoszą nieco ponad 1 EV, a potem spadają. Pojemność studni potencjałów dla bazowej czułości to aż 310 ke–, natomiast punkt wzmocnienia jednostkowego wypada dla czułości 1047 (czyli mniej więcej dla nastawy aparatu ISO 2000).
Naszym zdaniem, EOS R1 bez wątpienia zasłużył na miano reporterskiego flagowca systemu Canon RF. Oferuje on wysoką jakość zdjęć, świetną wydajność i wzorową ergonomię – czyli wszystko, czego mogą oczekiwać klienci aparatu tej klasy. Tego pozytywnego całokształtu w gruncie rzeczy nie psuje nawet mało korzystny wygląd darków.
Jedyne zastrzeżenia można mieć teoretycznie do ceny, ale zaawansowane aparaty dla zawodowych fotoreporterów zawsze kosztowały odpowiednie sumy. W przypadku R1 jest to kwota 32500 zł. To praktycznie tyle samo, ile należało zapłacić za 1D X Mark III, w momencie gdy go testowaliśmy, czyli w marcu 2020 roku. Biorąc pod uwagę inflację, można w zasadzie powiedzieć, że R1 jest tańszy od ostatniej, profesjonalnej lustrzanki. Zobaczmy jeszcze, jak wypada na tle aktualnej konkurencji:
Na koniec przedstawiamy najważniejsze zalety i wady Canona R1.
Rozdzielczość
Balans bieli
Jakość obrazu w JPEG
Szumy i jakość obrazu w RAW
Zakres i dynamika tonalna
Ocena końcowa
Wymienione wyżej aparaty Sony wyceniono na zbliżonym poziomie do nowego EOS-a. Znacznie tańsze pozostają natomiast modele R3 oraz Nikon Z9, obydwa szybkie, ale o nieco różnej specyfice.
Zalety:
Wady: