Tamron AF 18-250 mm f/3.5-6.3 Di II LD Aspherical (IF) - test obiektywu
11. Podsumowanie
Zalety:
- uniwersalny zakres ogniskowych,
- bardzo dobra jakość obrazu w centrum kadru dla najkrótszych ogniskowych,
- stosunkowo dobrze korygowana koma,
- winietowanie i dystorsja mało uciążliwe na dłuższych ogniskowych.
Wady:
- bardzo słaba jakość obrazu dla dłuższych ogniskowych i to zarówno w centrum jak i na brzegu kadru,
- fatalna wręcz praca w trybie makro,
- zauważalne winietowanie na najkrótszej ogniskowej,
- połączenie braku stabilizacji i słabego światła ogranicza zastosowanie obiektywu do dobrych warunków oświetleniowych lub wymusza stosowanie wysokich ISO,
- słyszalny i niezbyt pewny autofokus,
- spora dystorsja przy najszerszym kącie widzenia,
- zauważalny astygmatyzm,
- spora aberracja chromatyczna na krańcach ogniskowych i na maksymalnym otworze względnym.
Ciężko to pisać, ale szczerze powiedziawszy dawno nie testowałem tak
słabego obiektywu. Zwykle w podsumowaniu staram się napisać coś
pozytywnego o testowanym sprzęcie - tutaj jest to naprawdę trudne, bo
Tamron 18-250 mm wygląda źle z prawie każdej perspektywy. Coś dobrego
można wspomnieć jedynie o zachowaniu w zakresie 18-50 mm, które jest
podobne do tego, które obserwujemy u nowych stabilizowanych kitów Canona
i Nikona.
Cena testowanego obiektywu, w sklepie który wypożyczył nam go do testów,
wynosi obecnie 1899 zł. Dobrą Sigmę 18-200 mm OS, wyposażoną w
stabilizację i napęd HSM w tym samym sklepie można dostać za 1699 zł.
Canon 18-200 mm IS kosztuje dokładnie tyle samo, co testowany tutaj
Tamron. Jeśli jesteśmy zainteresowani megazoomem, zdecydowanie lepszym
wyborem będzie zakup któregokolwiek modelu 18-200 mm. Tamron 18-250 mm
na maksymalnej ogniskowej jest tak słaby, że zysk z owych 50 mm więcej
jest prawie żaden.
Zauważmy jeszcze jedno. Zestaw całkiem udanych optycznie i wyposażonych w stabilizację obiektywów Canona EF-S 18-55 IS oraz EF-S 55-250 IS będzie nas kosztował około 1400 zł, a więc wyraźnie mniej niż Tamron 18-250 mm. Podobnie jest w systemie Nikona. Za zestaw AF-S 18-55 mm VR plus AF-S 55-200 VR przyjdzie nam zapłacić około 500 zł mniej niż za Tamrona. Porównanie z Olympusem wypada jeszcze gorzej. W tym systemie, za 1899 zł możemy dostać lustrzankę E-420 w dual kicie czyli z obiektywami 14-42 i 40-150 mm.
Tamron 18-250 mm od biedy nada się do wykonywania wakacyjnych ujęć, które potem wydrukujemy sobie w formacie 10x15 czy 13x18 cm. Zresztą to jedyna dziedzina, w której widzę zastosowanie takich megazoomów. Dla mnie, z definicji, są one zaprzeczeniem idei pracy z lustrzankami. Jestem jednak w stanie zrozumieć ich istnienie i wymyślić dla nich niszę w postaci dalekich wyjazdów wakacyjnych. Gdy liczy się każdy kawałek miejsca w torbie, zabranie jednego obiektywu, który pozwoli nam zrobić krajobraz, portret i zdjęcie jakiejś dalekiej zwierzyny na horyzoncie ma sens. Tym bardziej, że w podróży mamy często kiepskie warunki, w których częste zmienianie obiektywów grozi zabrudzeniem aparatu od wewnątrz.
Problem w tym, że także tutaj Tamron 18-250 mm się nie broni. Dyskwalifikuje go kombinacja słabej jakości obrazu i wysokiej ceny. Za mniejszą kwotę kupimy aparat w stylu Canona PowerShota SX 10 IS, Nikona P90, Olympusa SP-590 czy Panasonica DMC-FZ28, który w podróży będzie jeszcze bardziej poręczny i da nam większy zakres ogniskowych oraz często stabilizację obrazu, a jednocześnie pozwoli wykonać tak samo udane odbitki 10x15 czy 13x18 cm.
Podsumowując, naprawdę trudno mi znaleźć jakikolwiek argument za zakupem Tamrona 18-250 mm. Już chyba lepiej zainteresować się jeszcze troszkę słabszym, ale znacznie tańszym Tamronem 18-200 mm. Mając do wyboru słabą jakość obrazu za dużą ilość pieniędzy i słabą jakość obrazu za znacznie mniejszą kwotę, wybieram oczywiście tę drugą opcję...
Przykładowe zdjęcia: