Samyang T-S 24 mm f/3.5 ED AS UMC - test obiektywu
11. Podsumowanie
Zalety:
- bardzo dobra jakość obrazu w centrum kadru,
- dobra jakość obrazu na brzegu kadru,
- świetnie kontrolowana aberracja chromatyczna,
- umiarkowana dystorsja,
- niewielka koma,
- przyzwoicie korygowany astygmatyzm,
- niewielkie winietowanie przy pracy w normalnym trybie,
- najtańszy, pełnoprawny obiektyw T-S na rynku.
Wady:
- kiepska praca pod ostre światło,
- jakość mechaniki nieakceptowalna w tej klasie cenowej.
Samyang po raz kolejny udowodnił, że ma bardzo zdolnych optyków, którzy w budżecie znacznie mniejszym niż bardziej renomowani konkurenci, potrafią zaoferować nam naprawdę dużo. Ta koreańska firma wypuściła na rynek już kilka obiektywów i nie zdarzyło mi się testować modelu, który byłby słaby optycznie. Wręcz przeciwnie, o większości z nich pisałem w samych superlatywach.
Problemem Samyangów jest niestety mechanika. Nigdy nie należała ona do najlepszych. Gdy jednak testujemy obiektyw za 1000 czy 1500 zł, który jest o czynnik dwa lub trzy tańszy od bezpośredniego konkurenta, a tak samo dobry optycznie, na pewne mechaniczne niedociągnięcia można przymknąć oko.
Pierwszym zgrzytem był model Samyang 24 mm f/1.4 ED AS UMC, w którym cena zawędrowała już na poziom 2500 zł. Wraz z tym wzrostem nie poszedł jednak wzrost jakości wykonania. Wręcz przeciwnie – wpadka ze źle pracującą przysłoną i luzami na pierścieniu ostrości nie świadczyły dobrze o produkcie.
Dlatego bardzo zdziwiłem się widząc zapowiedź premiery Samyanga T-S 24 mm f/3.5 ED AS UMC. W obiektywach typu T-S mechanika jest kluczową sprawą więc bałem się, że Samyang porywa się z przysłowiową motyką na słońce. Wysoka cena sięgająca 4000 zł (to zdecydowanie najdroższy instrument Samyanga) dawała nadzieję, że jakość zastosowanych materiałów będzie wysoka, a obiektyw będzie pracował tak jak należy. Niestety nasz test pokazał, że taka sytuacja nie ma miejsca. Źle dobrane rozmiary pierścieni do zmiany przysłony i ustawiania ostrości, luzy na tym ostatnim pierścieniu, niewygodne śruby do sterowania i aretowania pokłonów i przesunięć oraz opadanie poszczególnych części pokłonów i przesunięć pod własnym ciężarem powodują, że z testowanym obiektywem pracuje się mało przyjemnie. Oczywiście spełnia on swoją rolę i da się nim robić zdjęcia w zasadzie dokładnie takie same jak renomowanymi i ponad dwa razy droższymi konkurentami. Tyle, że wymaga to trochę więcej czasu, nerwów i zdartych opuszków palców. Czy jest to cena, którą warto zapłacić? Każdy musi odpowiedzieć sobie sam. W końcu za różnicę w cenie pomiędzy Samyangiem a Canonem lub Nikkorem możemy kupić cały wagon plastrów na palce. Być może część z Was uzna więc, że warto.