Sigma A 40 mm f/1.4 DG HSM - test obiektywu
11. Podsumowanie
Zalety:
- solidna i gustowna obudowa,
- genialna jakość obrazu w centrum kadru,
- rewelacyjna jakość obrazu na brzegu matrycy APS-C,
- rewelacyjna jakość obrazu na brzegu pełnej klatki,
- brak problemów z podłużną aberracją chromatyczną,
- znikoma poprzeczna aberracja chromatyczna,
- niezauważalna dystorsja,
- świetnie korygowana koma,
- niewielki astygmatyzm,
- małe winietowanie na matrycy APS-C/DX,
- ładny wygląd nieostrości,
- cichy autofokus.
Wady:
- trochę problemów z aberracją sferyczną,
- duże winietowanie na maksymalnym otworze względnym na pełnej klatce,
- bardzo duża waga i gabaryty.
Nie mam wątpliwości, że Sigma A 40 mm f/1.4 DG HSM to pokaz siły japońskiego producenta. Mając w ofercie świetne modele o ogniskowych 35 i 50 mm mógł on skupić się na uzupełnianiu luk w ofercie np. w przedziale ogniskowych 135–500 mm. Sigma poszła jednak inną drogą i zdecydowała się pokazać szerokokątny instrument optyczny, który już na przysłonie f/1.4 daje genialnej jakości obraz, i to w całym kadrze, i który tą jakością, nawet na samym brzegu kadru, potrafi zawstydzić kultowe obiektywy innych producentów.
Czy taki pokaz siły był potrzebny? Można mieć problemy z jednoznaczną odpowiedzią na to pytanie. Sigma nie raz pokazała, że potrafi robić świetne obiektywy, przez to nikomu, niczego już nie musi udowadniać. Czasy, kiedy była producentem drugiej kategorii oferującym tanie i słabsze zamienniki „firmówek” – dawno już minęły. Nic więc dziwnego, że nie mając ograniczeń na wagę i gabaryty, a jednocześnie mając w swojej drużynie wyjątkowo zdolnych optyków, pokazała obiektyw wybitny optycznie praktycznie pod każdym względem. Czy było warto? Niektórzy odpowiedzą, że tak, bo np. w astrofotografii idealna jakość obrazu i brak komy w całym kadrze dla przysłony f/1.4 jest czymś, czego nie da się przecenić, a duża waga i rozmiary obiektywu nie są tam problemem, bo nawet małe montaże paralaktyczne poradzą sobie z prowadzeniem tego obiektywu za ruchem sfery niebieskiej. W znaczniej większości „ziemskich” zastosowań równie udane zdjęcia da się jednak zrobić Sigmami 1.4/35 i 1.4/50. Z punktu widzenia tych fotografów, model o ogniskowej 40 mm będzie tylko i wyłącznie ciekawostką, a jego lepsza jakość obrazu nie będzie warta wykładania wyższej kwoty i noszenia dodatkowych setek gramów na szyi lub w torbie.
Skoro już wspomnieliśmy o cenie, za testowaną Sigmę przyjdzie nam zapłacić prawie 5000 zł, a więc ponad 1800 zł drożej niż za modele z linii Art o parametrach 1.4/35 i 1.4/50. Cenę Sigmy A 1.4/40 trudno jednak uznać za wygórowaną, skoro za ciemniejszego o 1 EV i znacznie mniej skomplikowanego optycznie Zeissa Batisa 2/40 musimy zapłacić jeszcze więcej, bo ponad 5000 zł.
Trudno znaleźć lepsze określenie dla Sigmy niż mianem ostatniego samuraja. Pasuje ono idealnie, bo ten japoński przecież producent, jako chyba ostatni z dużych graczy na rynku, prezentuje model zarządzania i funkcjonowania możliwie daleki od korporacyjnego. Jednocześnie swoje obiektywy wciąż robi w jednej fabryce umiejscowionej w Japonii – w jednym i tym samym miejscu od kilkudziesięciu lat. W fabryce, której możliwości produkcyjne są do pewnego stopnia ograniczone. Jeśli wprowadzenie na rynek i produkcja Sigmy A 40 mm f/1.4 DG HSM wpłynie znacząco na liczbę kolejnych nowości i ograniczy dostępność w sprzedaży już obecnych w ofercie modeli, to pomysł jej premiery uznam za lekko chybiony. Z drugiej strony, pouczanie przez ze mnie szefów Sigmy na temat tego, co mają robić i jakie kolejne modele wprowadzać na rynek, byłoby nadmierną pychą. Jestem skromnym testerem pochodzącym z kraju, który ostatnie swoje obiektywy fotograficzne wyprodukował i wprowadzał na rynek ponad 30 lat temu, a więc moje podstawy do wymądrzania się w tej kwestii są wątpliwe. Zaufajmy więc, że kierownictwo Sigmy lepiej od nas wie co robi i cieszmy się po prostu obecnością na rynku kolejnego genialnego optycznie obiektywu.